31 marca 2012

Jest fantastycznie!

For me.. For me...Formidable 


Nie mówię, że jest źle
Bo jest, bo jest fantastycznie!
Nie czepiam się, bo patrzę dziś
Na świat bezkrytycznie
Nie mądrzę się, bo można od
Zbyt uczonych tyrad dostać świra
Wolę w mowie rzec Szekspira:
Jest nice, jest nice, jest nice, jest najsympatyczniej
Cudownie jest - do siebie sama mówię
Powtarzam tak wciąż
Bo w życiu dętym, smętnym, mętnym, pokrętnym
Pogadać z kimś inteligentnym chcę
Więc mówię sama sobie
Że mi jest fantastycznie!
Nie mówię: "szaro jest"
Lecz, że jest cudownie szaro
Uśmiecham się do marzeń mych
Z nadzieją i wiarą
I mam ten luz, że z sobą raz
Potrafię być szczera
Jak cholera i w języku rzec Moliera:
Quel bonheur, bo ner- bo nerwy napięte
Tak mówią mi: kochana, ciepła, czuła
Dla siebie raz bądź
Bo w życiu dętym, mętnym, smętnym, pokrętnym
Pogadać z kimś inteligentnym chcę
Więc mówię sobie: jesteś świetna
Jest fantastycznie!
Bo jednak mnie i tobie się przydarzyło
Coś, co bardzo przypomina miłość
Dlatego mówię sobie dziś
Że jest fantastycznie!



Charles Aznavour
słowa polskie - Wojciech Młynarski


Euforia


Siedzisz w ogrodzie sam z notatnikiem, kanapką, flaszką i fajką.
Jest noc, ale tak spokojna – że świeca płonie nie migocząc
i rzuca blask na stół z nieheblowanych desek,
i lśni na butelce i szklance.
Pijesz łyk, zjadasz kęs, nabijasz i zapalasz fajkę.
Piszesz linijkę albo dwie, robisz przerwę i dumasz
o cienkiej smudze zorzy wieczornej zmierzającej ku jutrzence,
o morzu dzikiego bzu, zielono – białej pianie w ciemnościach letniej nocy;
ani jednej ćmy wokół świecy, ale chór komarów w gałązkach dębu,
nieruchome liście na tle nieba…I osika szeleści w ciszy:
cała natura dokoła silna miłością i śmiercią.
Jakby to był ostatni wieczór przed długą, długą podróżą:
masz bilet w kieszeni, spakowane walizki.

I możesz siedzieć i czuć bliskość dalekich lądów;
czuć jak wszystko jest wszystkim – zarówno swym początkiem jak i końcem,
czuć, że tu i teraz odjeżdża się i wraca,
a śmierć i życie są w nas mocne jak wino.

Tak, połączyć się z nocą, z samym sobą, z płomieniem świecy,
który patrzy mi w oczy milcząc, niezgłębiony i milczący,
z osiką co drży i szepce,
z tłumem kwiatów, wychylających się z ciemności by usłyszeć
to, co miałem już na końcu języka, lecz nigdy nie wypowiedziałem,
to, czego nie chciałbym zdradzić, nawet gdybym mógł,
a co szumi we mnie najczystszym szczęściem!
A płomień rośnie we mnie…jak gdyby kwiaty cisnęły się bliżej,
bliżej i bliżej światła, tęczą migocących punkcików.
Osina drży i muzykuje, zorza wieczorna stąpa
i wszystko, co było niewypowiedziane i bliskie,
jest niewypowiedziane i bliskie.

Śpiewam o tym jedynym – co godzi wszystkich,
jedynym pożytecznym, jednakim dla wszystkich.

Gunnar Ekelöf

30 marca 2012

Modlitwa



Dopóki nam ziemia kręci się, dopóki jest tak czy siak
Panie ofiaruj każdemu z nas, czego mu w życiu brak
Mędrca obdaruj głową, tchórzowi dać konia chciej
Sypnij grosza szczęściarzom ... i mnie w opiece swej miej

Dopóki ziemia obraca się, O Panie nasz, na Twój znak

Tym, którzy pragną władzy, niech władza ta pójdzie w smak
Daj szczodrobliwym odetchnąć, niech raz zapłacą mniej
Daj Kainowi skruchę ... i mnie w opiece swej miej.

Ja wiem, że Ty wszystko możesz, ja wierzę w Twą moc i gest

Jak wierzy zabity żołnierz, że w siódmym niebie jest
Jak zmysł każdy chłonie z wiarą, Twój ledwo słyszalny głos
Jak wszyscy wierzymy w Ciebie, nie wiedząc, co niesie los ...

Panie zielonooki, mój Boże, Jedyny, spraw -

Dopóki ta ziemia toczy się, zdumiona obrotem spraw
Dopóki nam czasu i prochu wciąż jeszcze wystarcza jej -
Daj każdemu po trochu ... i mnie w opiece swej miej. 

 Bułat Okudżawa



Do Ciebie pieśnią wołam Panie,
do Ciebie dzisiaj krzyczę w głos.
Ty jesteś wszędzie, wszystkim jesteś dziś,
lecz kamieniem nie bądź mi.

Do Ciebie pieśnią wołam Panie,
bo ponoć wszystko możesz dać,
więc błagam daj mi szansę jeszcze raz,
daj mi ją ostatni raz.

Już nie zmarnuję ani chwili,
bo dni straconych gorycz znam,
więc błagam daj mi szansę jeszcze raz,
daj mi ją ostatni raz.

Do Ciebie pieśnią wołam Panie,
do Ciebie dzisiaj krzyczę w głos.
Daj mi raz jeszcze od początku iść,
daj mi szansę jeszcze raz.

A jeśli życia dać nie możesz,
to spraw bym przeżył jeszcze raz
tę miłość, która już wygasła w nas,
spraw bym ją przeżył jeszcze raz.

Do Ciebie pieśnią wołam Panie,
do Ciebie wznoszę mój błagalny głos.
Ty , ptakiem, chlebem wszystkim jesteś dziś,
lecz kamieniem nie bądź mi...
SŁOWA: Bogdan Loebl
MUZYKA: Tadeusz Nalepa


Bajka ...


Pomnę dzieciństwa sny niewysłowne,
Baśń lat minionych wstaje jak żywa,
Bajki czarowne, bajki cudowne
Opowiadała mi niania siwa:

O złotym smoku, śpiącej królewnie,
O tym, jak walczył rycerzy huf,
A gdy kończyła, płakałem rzewnie,
Prosząc: "Nianiusiu, ach, dalej mów!

Mów dalej, o nianiu, mów jeszcze,
Aż usnę i dalej śnić będę,
Niech we śnie spokojnym wypieszczę
Złocistą, tajemną legendę!

Złóż z czarów wzorzystą mozaikę,
Niech przyjdą rycerze tu do mnie!
Mów dalej czarowną swą bajkę!
Ja bajki tak lubię ogromnie..."

Dziś czar dzieciństwa jeno wspominam,
I często, kiedy siedzę samotnie,
Marzeń przędziwo znów snuć zaczynam,
Czar, który minął tak niepowrotnie.

Znów przeszłość całą mam przed oczyma,
I kiedy cisza nastanie w krąg,
Po Andersena sięgam lub Grimma
I dawne bajki czerpię dziś z ksiąg.

I czytam, aż sen oczy zmruży
I przymknie zmęczone powieki,
Zaznaję cudownej podróży,
W kraj mglisty, bezbrzeżnie daleki...

Znużony do snu chylę głowę,
Upaja mnie sen oszołomnie...
W samotne wieczory zimowe
Ja bajki tak lubię ogromnie...

A czasem smętne moje dumanie
Przerywa nagle cudna dziewczyna,
Usta mi daje na przywitanie,
A potem czule szeptać zaczyna:

Że nie opuści mnie nigdy w życiu,
W szczęścia godzinie ni w doli złej,
Że kocha mocno, tęskni w ukryciu,
A ja cichutko tak nucę jej:

"Mów dalej, mów dalej, dziewczyno,
Że wiecznie mnie będziesz kochała,
Że chwile miłosne nie miną,
Żeś moja na zawsze i cała,

Że miłość twa tak jest bezmierną,
Że będziesz tęskniła wciąż do mnie...
Mów dalej, że będziesz mi wierną:
Ja bajki tak lubię ogromnie!...

[sł. Julian Tuwim]

29 marca 2012

Charles Baudelaire - "poeta przeklęty"

Niepotrzebny, nieśmiertelny ...

   Kolebka moja stała gdzieś u drzwi biblioteki,
   Gdzie dochodził mnie szept baśni, zgiełk powieści, rozpraw głos uczony,
   I ze spiżowym tonem się mieszał ksiąg greckich i rzymskich (...).
   Jak na dnie wieży Babel, sam, mały jak książka
   Sam jeden pośród śpiewu kusicielskich głosów,
   do rozkoszy, szaleństwa, trwogi i do śmierci gotów.
 
 Śmierć kochanków
Zapachów lekkich pełne będą nasze łoża,
Łoża jak grób głębokie - a w środku komnaty
Będą dla nas w wazonach kwitły dziwne kwiaty,
Rozkwitłe pod jaśniejszym błękitem przestworza.

Wśród mdlejących upałów ich woni ostatnich
Dwa nasze serca będą jako dwie pochodnie,                             
Co odbiją swe blaski szeroko i zgodnie
W duchach naszych złączonych, tych zwierciadłach bratnich.
W mistyczny zmierzch, przez róże i błękity senne,
Niby łkanie przeciągłe, żegnaniem brzemienne,
Zamienimy jedynej błyskawicy lśnienie...

A potem drzwi otworzy lekka dłoń anioła,
Co radosny i wierny do życia powoła
Zamącone zwierciadła i martwe płomienie.

tłumaczenie Bronisława Ostrowska


Leta

Przyjdź do mnie, duszo głucha w okrucieństwie,
Boski tygrysie, potworze wspaniały,
Chcę, by się drżące me palce nurzały
W twych ciężkich, wonnych włosów grzywie gęstej.

Zbolałą głowę swą zagrzebać pragnę
W sukniach twych, co są pełne twojej woni,
Ażeby wdychać, niby kwiat w agonii,
Słodką stęchliznę miłości umarłej.

Chcę spać! Sen raczej milszy mi niż życie.
W śnie, co jest śmierci słodką zapowiedzią,
Będę twe piękne ciało lśniące miedzią
Pocałunkami okrywał w zachwycie.

Otchłanie łóżka twojego jedynie
Mogą pochłonąć mój lęk i westchnienia,
W twych ustach jest potęga zapomnienia,
Przez pocałunki twoje Leta płynie.

Odtąd zmieniwszy w rozkosz przeznaczenie,
Swojemu fatum uległy bez granic,
Męczennik korny, niewinny skazaniec,
Którego płomień podnieca cierpienie,

Ssać będę, by utopić swoje krzywdy,
Sok łagniewnicy i dobrą cykutę
Z twych ostrych, oszałamiających sutek,
Z piersi, co serca nie więziły nigdy.

tłumaczenie - Mieczysław Jastrun 


 Wzlot

Nad doliny, nad góry, jeziora i morza,
Nad chmury, poza kręgi słonecznych promieni,
Poza kres wypełnionej eterem przestrzeni,
Dalej niźli sięgają sferyczne przestworza,

Unosisz się, mój duchu, i lżejszy od tchnienia
— Jak doświadczony pływak niesiony na falach —
Nurzasz się w bezgranicznych i bezdennych dalach
Z samczą pożądliwością nie do wysłowienia.

Unieś się ponad ziemię owiniętą morem
— Duch tym czystszy się staje, im wyżej ulata —
I ogniem, który płonie w kielichu wszechświata,
Zachłyśnij się i upij jak boskim likworem.

Kres jałowym marnościom, kres wszelkim niedolom,
Pod których się ciężarem istnienie ugina;
Szczęśliwy ten, co skrzydła szeroko rozpina
Szybując ku świetlistym pozaziemskim polom!

Szczęśliwy, czyje myśli zdolne są do lotów,
Kto z chyżością skowronka wznosi się nad chmury
Na życie spoglądając z wysoka i który
Rozumie mowę kwiatów i niemych przedmiotów!

tłumaczenie - Wisława Szymborska 

 Koty

Kochankowie namiętni i sawanci chłodni,
Kiedy czas ich dojrzewa, jednako sprzyjają
Pysznym kotom łagodnym, co mieszkań są chwałą,
Jak oni zasiędziałe u domowych ogni.

Przyjacioły nauki i lubieżnych chęci
W ciszę się pogrążają przez grozę ciemności;
Ereb gońców żałobnych dałby im godności,
Gdyby dumę swą służbie umiały poświęcić.

W zamyśleniu majestat mają niedościgły
wielkich sfinksów, co w głębi pustyni zastygły,
Jakby w wieczny zapadły sen odrętwiający.

Po ich lędźwiach rodzajnych płyną skry magiczne
I gwiezdnymi pyłami, jak piach migoczący,
Połyskują ich błędne źrenice mistyczne.

tłumaczenie - Artur Międzyrzecki 


 De profundis clamavi

Jedynie, ukochana, błagam twej litości
Z głębi przepaści mrocznej, gdzie serce me kona!
Wszechświat to czarny, nad nim z ołowiu opona,
Tam przestrach i bluźnierstwo nurza się w ciemności.

Słońce bez żaru nad nim wznosi się pół roku,
Drugie pół roku ziemię okrywa noc czarna.
Jest to kraj bardziej nagi niż ziemia polarna;
Ni zwierza, ni zieleni, ni drzew, ni potoku!

I nie ma zgrozy większej, straszniejszej na ziemi
Nad zimną srogość słońca z blaski lodowemi
I ową noc bezmierną wiecznego chaosu.

Zwierzętom najpodlejszym zazdroszczę więc losu,
Bo sen je w odrętwiałość bezmyślną spowija:
Tak z wrzeciona się wolno nić czasu odwija!

tłumaczenie - Stanisław Korab Brzozowski 


 Odwracalność

Aniele pełen chwały, czy możesz znać ten lęk,
Winę, wstyd, płacz, umieranie,
Niejasny koszmar tych okrutnych nocy
Które ściskają serce tak jak mnie się papier?
Aniele pełen chwały, czy możesz znać ten lęk?

Aniele pełen dobra, czy wiesz czym jest nienawiść,
Pięść wbita w ciemność albo łzy goryczy,
Gdy zemsta gra swoje wezwanie z piekła
I naszym władcą staje się możliwość siły?
Aniele pełen dobra, czy wiesz czym jest nienawiść?

Aniele pełen zdrowia, czy wiesz co to być chorym,
I wzdłuż wysokich murów bladego hospicjum
Wlec się, jak wygnańcy, ciągnąc stopy,
Szukając ustami szybko znikającego słońca,
Aniele pełen zdrowia, czy wiesz co to być chorym?

Aniele pełen piękna, czy już poznałeś starość,
Strach starzenia się i nieznośny zamęt
Czytania tajemnic skrytego poświęcenia
W oczach, z których moje się nie wycofały?
Aniele pełen piękna, czy już poznałeś starość?

Aniele pełen szczęścia, światła i radości,
Umierający Dawid będzie prosił o zdrowie
Płynące z twojej pełnej cudów obecności;
Ja o nic nie proszę, aniele, oprócz twoich modlitw,
Aniele pełen szczęścia, światła i radości.

tłumaczenie - Maciej Niemiec 

 
Charles Pierre Baudelaire (
Taki mityczny obraz początków swojego życia tworzy Baudelaire w jednym z wierszy. Poeta przyszedł na świat w 1821 roku w zasobnym domu w Paryżu, a jego ojciec, w owym czasie liczący sobie już 60 lat, był człowiekiem gruntownie wykształconym, oczytanym, przyjaźniącym się z ludźmi pióra i pędzla, z wybitnymi umysłami tamtej epoki. To po ojcu odziedziczył poeta miłość do książek, obrazów, antyków, które jak on usiłował potem gromadzić w swym mieszkaniu, w okresie kiedy krótko miał dostęp do większych pieniędzy. Niestety, ten wspaniały ojciec umiera, gdy Charles ma zaledwie 6 lat, a matka, Karolina Baudelaire, jest jeszcze dość młoda, aby powtórnie wyjść za mąż. Ojczym przyszłego poety, major Aupick, jest w niczym niepodobny do utraconego ojca. Chłopiec traci teraz po części miłość matki, która swoje uczucia angażuje w nowe małżeństwo. Krótkie chwile wielkiej z nią zażyłości będzie Charles wspominał po latach jako najpiękniejszy okres swego dzieciństwa, były to dni po śmierci ojca, gdy oboje mieli na świecie tylko siebie wzajemnie. Rodzinna katastrofa niewątpliwie zachwiała emocjami wrażliwego chłopca. Musiał on opuścić dom przyjazny artystom i sztuce i poddać się surowej oficerskiej dyscyplinie, której hołdował ojczym. Już w jedenastym roku życia został umieszczony w ponurym internacie z dala od matki, wcześnie więc doświadczył tęsknoty i samotności. Mimo to długo był dzieckiem pogodnym, serdecznym synem, ambitnym uczniem, co podkreślają biografowie. Gdy jednak rozpoczęły się kryzysy okresu młodzieńczego, charakter przyszłego poety uległ metamorfozie. Zuchwałe maniery, cyniczna postawa, ekstrawaganckie zachowania kilkunastoletniego chłopca, który w taki sposób mocował się ze sobą i światem kryjąc swoją wielką nadwrażliwość, bulwersowały nauczycieli i uczniów liceum. Młody Baudelaire jest jednak uczniem wybitnie zdolnym i pomimo że wyrzuconego ze szkoły, zdaje maturę. Nie ma ochoty na studiowanie prawa i karierę dyplomaty, interesuje go poezja, chce dyskutować o literaturze i prowadzić swobodne życie towarzyskie. Major Aupick, w trosce o przyszłość pasierba, chcąc przeciąć jego kontakty z młodymi utracjuszami, wysyła go w podróż morską do Indii. Charles ze swoim trudnym charakterem i amoralnymi poglądami, które rozgłaszał na lewo i prawo, znalazł na statku tylko wrogów. Opuszcza więc pokład już na wyspie Mauritius i wraca z ulgą w swoje środowisko. Potrzebuje swobody i pieniędzy. Wszystko to staje się dostępne w Paryżu 9 kwietnia 1842 roku. Baudelaire osiąga wówczas pełnoletność i wchodzi w posiadanie spadku po ojcu, wartego 75 tysięcy franków. Stać go wreszcie na życie prawdziwego dandysa. Mieszkanie mebluje ze smakiem, zdobi sztychami wartościowymi bibelotami, ubiera się wyjątkowo elegancko i wyszukanie. Zawsze dbał o strój, teraz jednak dobiera elementy w sposób szczególnie wyrafinowany. Nosi specjalnie szyty frak i spodnie wąskie jak getry. Czasami dla kaprysu wkładał podobno na ów frak błękitną furmańską bluzę... Do 1844 roku Charles Baudelaire jest prawdziwym królem życia. Zna już Wiktora Hugo, Balzaca i Gerarda de Nervala oraz Teofila Gautier, któremu po latach zadedykuje swoje "Kwiaty zła". Prowadzi życie kawiarniano-artystyczne, pisze sonety, pije wino i dyskutuje zawzięcie o sztuce. Jest słuchany, podziwiany; jest wyjątkowy. Może sobie pozwolić na odrzucenie wszelkich konformizmów społecznych, wdać się w romans z Mulatką, Jeanne Duval, aktorką podrzędnych paryskich teatrzyków, która w dalszych latach będzie jego rozkoszą i przekleństwem. Biografowie Baudelaire'a nie są zgodni co do roli, jaką owa kobieta odegrała w życiu poety. Jedni twierdzą, że była jego złym duchem, brzydka, głupia i chciwa; inni, że była piękna, dumna i bezinteresowna. Sam poeta nigdy jej nie zapomniał, kochał ją i "w niej tylko znajdował odpoczynek". Wracał do niej po dramatycznych rozstaniach i do końca życia spieszył jej z pomocą. Napisał wiele wierszy, prawdziwych hymnów miłosnych, w których odbija się jej postać. Być może była to jedyna osoba na świecie, która, choć z pewnością go nie rozumiała, przyjmowała go takiego jakim był, pełnego sprzeczności: dobrego i wściekłego na przemian, silnego, mściwego i delikatnego, wrażliwego, cierpiącego. Matka Baudelaire'a nie mogła akceptować ani takiego stylu 'rycia syna, ani jego związku z ciemnoskórą aktorką. Charles w dwa lata przepuścił połowę majątku! Rok 1844, kiedy to w wyniku rozprawy sądowej rodzina przejęła nadzór prawny nad finansami poety, stał się cezurą w jego życiu. On, dla którego wolność i niezależność stanowiły wartość największą, został potraktowany jak nieodpowiedzialny birbant, którego trzeba objąć kuratelą, aby ratować przed upadkiem. "Uwierz nareszcie w to - wołał w liście do matki - o czym nigdy chyba niewiedziałaś, że naprawdę i na moje nieszczęście, nie jestem taki jak inni ludzie!" Uważał, że ów akt prawny złamał na zawsze jego życie. Po miesiącach szarpania się w rozpaczy i nienawiści młody Baudelaire podejmuje nieskuteczną próbę samobójczą. "Zabijam się, bo jestem niepotrzebny innym - a niebezpieczny dla siebie samego" pisze w liście pożegnalnym 30 czerwca 1845 roku. Po latach w innej sytuacji powie: "zabijam się, bo czuję, że jestem nieśmiertelny". I dopiero te słowa będą wyrażały jego wewnętrzną najprawdziwszą prawdę. Reszta jego życia wygląda jak katalog porażek i klęsk. Mieszkał kolejno aż w czterdziestu czterech mieszkaniach, nie mogąc nigdzie zagrzać miejsca, a w spadku po krótkiej jak błysk młodości pozostał mu syfilis, choroba, która niewyleczona niszczy podstępnie system nerwowy, skazując po latach na ogromne cierpienie i ciało i umysł. Ona to, wraz z narkotykami, które pozwalały mu i odgradzać się od rzeczywistości i przekraczać jej granice, oraz bieda, brak porządnego jedzenia, sprawiły,że jego organizm starzał się i słabł w bardzo szybkim tempie. Dandys? Wymuskany esteta, który chciał "nieustannie żyć i spać przed lustrem dążąc do doskonałości", zawsze na progu serca? Ten, który miał "od czasu do czasu egoistyczne Szczęście brać za włosy i wpychającego pysk w krew i plugastwo mówić: Oto twoje dzieło, masz, pij to teraz!" Sartre, który chętnie utożsamiał się z Baudelaire'em, ponieważ i on, straciwszy wcześnie ojca, żył z poczuciem wyobcowania i pustki uczuciowej nie dającej się niczym wypełnić, twierdził, że Baudelaire sam prowokował swoje nieszczęście, że zasłużył na taki los i taką śmierć. Po latach powstało wiele rozpraw na temat choroby poety, jego narkotycznych doświadczeń i skomplikowanej psychiki. Jakie jednak mogą mieć dziś znaczenie te liczne potępienia złych wyborów życiowych i sadomasochistycznych skłonności autora "Kwiatów zła", skoro stworzył on poezję "nieustępliwą jak marmur i przenikającą jak mgła angielska"? Skoro przeprowadził poezję europejską od romantyzmu ku nowoczesności, kładąc jak most własne życie? Jest więcej niż pewne, że gdyby poeta Baudelaire był szczęściarzem i przyzwoitym Paryżaninem, nigdy by się to nie udało. Był wściekły z nieszczęścia, miał poczucie, że żyje w piekle schyłkowej ludzkości, nigdy nie pokochany przez nikogo, kto byłby mu równy. Wewnętrznie napięty pomiędzy sprzecznościami, pyszny, pełen wzgardy, ironiczny, agresywny i zarazem umęczony poczuciem winy, grzechu; samotny, kryjący głęboko wstyd uczuć i wielką wrażliwość. Poeta przeklęty.Nie zamierzał czarować czytelników swoimi wierszami. Chciał wstrząsać nimi do głębi i używał w tym celu "wszystkich środków, jakimi rozporządza sztuka". Urywał w poezji prozaizmów, wulgaryzmów; pospolitych zwrotów na przemian z klasycznymi lub romantycznymi figurami stylistycznymi; przywoływał szlachetne mity i demoniczne, makabryczne obrazy z piekła rodem. Łączył słowa w całkiem nowe, odświeżające i magiczne kombinacje. Któż przed nim śmiałby powiedzieć: "oto wieczór czarowny, przyjaciel zbrodniarza"? Twierdził, że "poezja pokrewna jest sztuce malarskiej, kulinarnej i kosmetycznej przez swą umiejętność wyrażania wszelkich wrażeń słodyczy i goryczy, błogości i grozy". Nadzwyczaj często używał słów abstrakcyjnych: Wieczność, Piękno, Duma, Nieśmiertelność i pisywał je wielką literą. Przykładał wielką wagę do muzyczności poetyckiej frazy. W trosce o brzmienie wielokrotnie poprawiał "nuty" swoich utworów. Przejęli to po nim symboliści. Za uczniów Baudelaire'a uważali się Verlaine i Rimbaud, a Mallarme i Paul Valery mieli mu bardzo wiele do zawdzięczenia. To Baudelaire "uruchomił dla poezji wewnętrzną potęgę języka", wyzwolił wyobraźnię twórczą, którą uważał za "królową władz umysłowych", a sztukę wyjął spod prawa moralnego w tym sensie, że postawił ją poza dobrem i złem. Chciał, aby uznano, iż poeta ukazując w wierszach brzydotę, upodlenie, grzech, przyczynia się do naprawy świata, bowiem budzi w czytelniku wstręt do zła. O "Kwiatach zła" mówił: "w tej książce okrutnej zamknąłem całe moje serce, całe uczucie, całą moją(zamaskowaną) religijność, całą nienawiść". "Kwiatów zła" nie przestawał pisać właściwie przez całe życie. Najpierw długo ociągał się z ich opublikowaniem, precyzyjnie układał owe sto wierszy w dramatycznie uzasadnioną całość. Zarówno układ tekstów w książce jak i jej tytuł stanowiły dla niego rzecz pierwszorzędnej wagi. Celebrował motta i dedykacje, do końca nie mając pewności co do kształtu i wartości tomu. Gdy wreszcie książka ukazała się drukiem, Baudelaire miał już 36 lat (był rok 1857). Natychmiast został zaatakowany przez wpływowych krytyków z "Le Figaro", potępiony przez tzw. opinię publiczną i zmuszony sądownie do wycofania sześciu najbardziej amoralnych utworów (m.in. "Leta" i "Przemiany wampira"), co pokornie uczynił, bo ów nieprzejednany nonkonformista przez całe życie nosił w sobie poczucie winy i nie zawsze miał dość sił, aby ponosić konsekwencje swego buntu. W następnym wydaniu (1861 rok) nie powtórzył już wierszy "potępionych", za to wzbogacił tom o trzydzieści pięć utworów nowych.Nieustannie pracował nad całością książki. Baudelaire nie bardzo wierzył w tzw. natchnienie. Śmiał się, że zależy ono od solidnego jedzenia i regularnego siadania do biurka. Na jedzenie nie zawsze było go stać, a  codzienna praca literacka szła mu na ogół opornie. Nie pisał łatwo i zazdrościł płodnym autorom obfitego, różnorodnego dzieła. Sam napisał wiele fachowych artykułów o sztuce, tłumaczył i publikował opowiadania swego ulubionego amerykańskiego pisarza Edgara Poe, zebrał własne i cudze doświadczenia z narkotykami w "Sztucznych rajach", które ukazały się za jego życia, napisał też nie nadającą się do druku w całości "Biedną Belgię" - ponad trzysta stron krytycznych na temat kraju, w którym spędził ostatnie przytomne lata swego życia. Wszystko to jednak nie zadowalało go.Ostatecznie najważniejsza była poezja i do wielu utworów powracał wielokrotnie nie mogąc się z nimi rozstać, poprawiał je, uwyraźniał myśl,szlifował język - pracował w głąb wiersza, pragnąc osiągnąć doskonałość,ideał.Dla poezji potrafił też latami uwodzić kobietę. Słał żarliwe listy do niejakiej Apolonii Sabatier, damy z towarzystwa, z której uczynił swą literacką miłość. Pisał: "Wyznam pani, że kiedy moja istota stacza się w noc wrodzonej złości i głupoty, gdzieś w głębi swoich marzeń widzi równocześnie panią. (...) Jestem egoistą, pani mi jest potrzebna". Gdy jednak ona w końcu zechciała mu ulec, przeraził się i listownie szybko zakończył romans: "Jeszcze parę dni temu - pisał - byłaś bóstwem, co jest tak wygodne, tak piękne, tak nieskalane. A teraz jesteś kobietą!"Czyżby zadziałał mechanizm samozniszczenia? Może powstrzymała go świadomość zaawansowanej już choroby? Albo niegdysiejszy dandy o nieruchomym spojrzeniu, z grymasem goryczy na wąskich wargach, zagrał wszystko od początku do końca dla rozpalenia swych sonetów, a teraz był znużony i nieskory "do odnalezienia młodości"? Przecież od zawsze gardził kobietami. Budziły pożądanie, kusiły, dawały rozkosz i niszczyły,skłaniały do grzechu, były wcieleniem zła. On nigdy nie uznałby, jak Musset, że miłość jest wszystkim. A George Sand, w której ten tak bardzo się kochał, Baudelaire po prostu nienawidził, obdarzając ją najwstrętniejszymi epitetami. Kobieta myśląca? Taka w ogóle nie mieściła się w jego wyobrażeniu.Do wszystkich nieszczęść Baudelaire'a trzeba więc dołączyć i to, że nie zaznał nigdy wtajemniczenia prawdziwej miłości i nie dany mu był uszczęśliwiający wgląd w światło świata przez bliską duszę...Na koniec niesiony odrazą do całej Francji i samo stwarzającym się gniewem, a także uciekając przed wierzycielami, znalazł się w Belgii. Sam,z odrobiną nadziei na niewielką chociaż poprawę losu. Może odczyty?Może nowe wydanie "Sztucznych rajów"? Albo przygotuje dodruku "Paryskie spleeny", poematy prozą, które pisuje od dawna? Może będzie mógł znów tworzyć wiersze? I wróci, zamieszka z matką, dla której miał zawsze tyle skrywanej czułości (major Aupick od dziesięciu lat nie żyje). Może jego szczęście tli się gdzieś jeszcze, choć on deptał je wytrwale od wczesnej młodości..."Straszliwy ciężar czasu", który odczuwał zawsze, jest jednak teraz nie do udźwignięcia. Depresja, lęki, okropne bóle żołądka, głowy i odrętwienia całego ciała uniemożliwiają realizację jakichkolwiek planów. Powtarzają się omdlenia, nie pomagają leki, narkotyki, ani alkohol. "Sam jeden pośród kusicielskich głosów, do rozkoszy, szaleństwa, trwogi i do śmierci gotów" -napisał niegdyś. Rozkosz i szaleństwo miał już za sobą.W marcu 1866 roku, podczas wycieczki, traci przytomność, doznaje paraliżu, traci mowę. W lipcu matka zabiera go do Paryża. Jego stan niepoprawia się już ani na chwilę.Ostatnie dni Baudelaire'a... Jest wreszcie trochę sławny. Młodzi poeci francuscy, Verlaine i Mallarme uznali go za swojego mistrza; popijając absynt po kawiarniach recytują "Kwiaty zła". Chcieliby go poznać i wielbić osobiście. Ale on nie zaufał tej nagłej sławie jeszcze w Belgii, gdzie doniesiono mu o tym, gdy wydawało się, że ma przed sobą jeszcze jakąś przyszłość, jakiś czas... Tyle lat pragnął, aby doceniono w nim genialnego poetę, aby go podziwiano i kochano. Nawet, krótko, łudził się, że przyjmą go do Akademii Literatury! Bluźnierca i gorszyciel... Czy to, co napisał, w ogóle jest coś warte? Miał w pogardzie wszelkie laury, wszelkie ludzkie szczęście. Nic dobrego nie spotkało go w życiu, bo on sam tego nie chciał.Od lat żywił się tylko gniewem. Teraz, od miesięcy, leży w szpitalnym łóżku sparaliżowany, niezdolny wymówić ani słowa. Nikt nie wie, czy czuje cokolwiek; czy zawsze mu wierne: nieznośna tęsknota, gniewny smutek,dławiący ból istnienia odstąpiły już, czy też wciąż mają nad nim władzę.Gdy przez okno otwarte na oścież w ciepłe sierpniowe południe wpadają dźwięki muzyki Wagnera, którą zawsze podziwiał, w oczach tego 46-letniego starca widać przez chwilę wzruszenie."Zabijam się, bo czuję, że jestem nieśmiertelny", tak napisał już dawniej,gdy wysiłkiem wyobraźni i za pomocą opium usiłował przekraczać czas iprzestrzeń. Nie wierzył, że śmierć jest furtką, przez którą da się wyjść ze świata; czuł się na zawsze uwięziony w egzystencji.Ale oto, 31 sierpnia 1867 roku, przyszła wyzwolicielska śmierć i przerwała wreszcie ten "przerażający związek człowieka z samym sobą". A nieśmiertelność okazała się lekką i upragnioną sławą poety, autora wiecznotrwałych "Kwiatów zła".

źródło : poema.art

Zdjęcia :Ivan Slavinsky
Wiecej  wierszy  Charlesa Baudelairea na stonie : http://www.poezja.org/index.php?akcja=wierszeznanych&kto=Baudelaire&ak=pokaz

Tęsknoto ma ....

 Wiersz ten  Hymn do Miłości - Kazimierza Przerwy Tetmajera pozostawiam dla   PRZYJACIELA ... jako 100 post na moim blogu  ...:)
Przyjacielu ...jesteś  wspaniałym i mądrym człowiekiem  i nigdy Cię nie zapomnę !


Tyś jest najwyższą z sił, wszystko ulega tobie,
miłości!
Życie jest żądzą, a tyś z żądz największą,
prócz samej żądzy życia; duszą duszy
i sercem serca życia tyś jest,
miłości!
Jeśli największym szczęściem zapomnienie,
bezwiedza i niepamięć własnego istnienia;
toś ty jest szczęściem szczęścia, ty, co dajesz
omdlenie duszy i omdlenie zmysłom
i myśli kładziesz kres upajający,
miłości!
Jeśli złudzenia są jedynym dobrem,
toś ty największym dobrem, najsilniejsze
ze wszystkich złudzeń ty, moc mocy,
pierwotna, dzika, nie znająca kiełzań,
święta potęgo,
miłości!
Jeśli pragnienia są jedyną ową
poręczą, która chroni
od upadnięcia w przepaść rozpaczy i wstrętu;
jeśli są jedynym
mostem, po którym można iść nad odmęt nudy;
jeśli jedynym są lekarstwem, które
broni od cierpień zwątpienia i zbrzydzeń,
pogardy świata i od samowzgardy:
to ty, o matko pragnień, jesteś ową
poręczą, mostem i lekarstwem, jesteś
zbawczynią ludzi,
miłości!
Czas idzie i zmieniają się wiary,
bóstwa w proch upadają jedne po drugich,
dziś czczone, jutro deptane,
przechodzą przed oczyma ludzkości,
by więcej nie powrócić:
ty trwasz wieczysta, jak strach, głód i zawiść,
pierwotna, tak jak one,
jak one tryumfalna,
nad wszystko wyniesiona, niepokonana
niczym i nigdy, tak jak one,
pierwotna, dzika potęgo
miłości!
Wdzięku, piękności natury,
kędyś jest wobec wdzięku i piękna miłości?
Jesteś jak rama
do obrazu, jak otęcz promieni
skrzącemu kręgowi słońca.
Kędyś jest, liściu róży,
wobec ust ukochanej?
Kędyś, szafirze niebios, morza błękicie,
wobec ócz ukochanej?
Kędyś, szumie jaworów i śpiewie ptaków
w wiosenne rano,
wobec głosu ukochanej?
Kędyś, ciszo grot pośród paproci
pod gęstymi zaplotami bluszczów,
wobec milczenia ukochanej?
Kędyś jest, śniegu, różowiony blado
od blasku słońca,
wobec koloru ciała ukochanej?
Kędyście, linie cudowne
gór i skał, kędy łuk tęczy świetlisty,
kędy przepysznych wodospadów wstęgi,
smukłe narcyzy, palmy wybujałe,
kędy obłoki lotne i powiewne
wobec kształtów ciała ukochanej?
Kędyś, mchu miękki, liściu aksamitny,
wobec jej piersi dotknięcia i dłoni?
Kędyś, marmurze gładki, grzany słońcem,
wobec jej białych bioder, spływających
cudowną linią
w odurzający wzrok, dech wstrzymujący
kształt, który rękę przykuwa do siebie?
Kędyś jest, czarze nocy księżycowej,
czarze poranku, kiedy słońce wschodzi
zza gór dalekich;
uroku jezior, co się nagle jawią
pośród skał senne,
i tej zieleni złocistej, ze szczytów
widzianej w dali:
wobec czaru ukochanej?
Kędyś jest, melancholio wieczorów jesiennych,
wobec jej smutku?
Kędyś, wesele letniego południa,
przy jej radości?
Kędy o sławie sny, sny o potędze,
zwycięstwach dumy, odpłaceniu krzywdy,
o nieznoszeniu niesprawiedliwości:
wobec snów o ukochanej?
Kędyś, pragnienie posiadania złota,
przy posiadania jej ciała pragnieniu?
Kędyś jest, żądzo poznania wszystkiego,
co jest poznanym albo nim być może,
wobec pragnienia poznania wskroś duszy
ukochanej kobiety?
Tak, tyś największą z sił, tyś życiem życia,
miłości!
Najsłodszą rozkosz i najsroższą boleść
ty sprawiasz; tyś jest, tak jak śmierć, królową
wszechistnień ziemskich, pierwotna potęgo,
miłości!

27 marca 2012

Ujrzałam Cię ....


Ujrzałam cię po raz pierwszy w życiu
I serce me w ukryciu
Cicho szepnęło: to jest on!
I nie wiem dlaczego, wszak byłeś obcy,
Są w mieście inni chłopcy.
Ciebie pamiętam z tamtych stron.
Kupiłeś „Ergo” i w mym sklepiku,
Zawsze tak pełnym krzyku
Wszystko ucichło, nawet ja!
Mówiąc „adieu” ty się śmiałeś do mnie,
Ach jak mi żal ogromnie,
Że cię nie znałam tego dnia...

O mój wymarzony,

O mój wytęskniony,
Nie wiesz przecież o tym Ty,
Że w małym miasteczku za tobą ktoś
Wypłakał z oczu łzy...
Że jedna Rebeka
W zamyśleniu czeka
Aż przyjedziesz po nią sam,
I zabierzesz ją jako żonę swą,
Hen, do pałacu bram...
Ten gwałt, ten blask, ten cud,
Ja sobie wyobrażam, Boże Ty mój!
Na rynku cały tłum,
A na mnie błyszczy biały, weselny strój!...
O mój wymarzony,
O mój wytęskniony,
Czy ktoś kochał cię jak ja?
Lecz ja jestem biedna i to mój sen,
Co całe życie trwa...

Pamiętam dzień, było popołudnie,

Szłam umyć się pod studnię...
Tyś samochodem przybył wraz,
Przy Tobie siedziała ona,
Żona czy narzeczona,
Jakby przez mgłę widziałam was...
Coś zakręciło się w mojej głowie...
Mam takie słabe zdrowie...
W sercu ścisnęło coś na dnie
Padłam na bruk, tobie wprost pod nogi...
Cucąc mnie, pełen trwogi,
Co pani jest? spytałeś mnie...

O mój wymarzony,

O mój wytęskniony,
Nie wiesz przecież o tym Ty,
Że w małym miasteczku za tobą ktoś
Wypłakał z oczu łzy...
Że jedna Rebeka
W zamyśleniu czeka
Aż przyjedziesz po nią sam,
I zabierzesz ją, jako żonę swą,
Hen, do pałacu bram...
Ten gwałt, ten blask, ten cud,
Ja sobie wyobrażam, Boże Ty mój!
Na rynku cały tłum,
A na mnie błyszczy biały, weselny strój!...
O mój wymarzony,
O mój wytęskniony,
Czy ktoś kochał cię jak ja?
Lecz ja jestem biedna i to mój sen,
Co całe życie trwa...


Andrzej Włast

21 marca 2012

Trochę erotyki ... mniej znanej


 E-mailowy erotyk  Zbigniew Matyjaszczyk

Posiadasz mnie e-mailem

nie znam twoich rąk ani ust
znam tylko słowa

W pajęczej sieci siedzisz
wysysasz mnie
wypluwasz
i tak wciąż od nowa

Nie znasz moich ramion ani ud
drżenie ekranu czujesz
drżenie liter

Internet to jest taki cud
tu różne ciała płyną swym korytem


A ja bez przerwy
wiszę
i się ślinię

na internetowej linie.
 Aphrodite   
Opuszkami dotyków wyrzeźbiłem kształt najpowabniejszych piersi,
ramiona jak konary rajskich drzew, biodra fale niespokojnego morza,
wiatr wpleciony między kosmykami słoneczno-księżycowych włosów,
tyle w nich dnia, tyle w nich nocy...

Tańczyłaś odziana w bieliznę rozpiętych oddechem żagli,
jak kołysanka morskich fal pędziłaś w otchłań świata wyobraźni,
a ja byłem zapachem połączonych niebios i błękitnych,
nieskończonych przestrzeni.

Słuchałem, byłem echem najcichszych głosów, szeptów niesionych ponad czas;
byłem cząstką nieśmiertelności - rozbujaną, nieistniejącą rzeczywiście.
Jak różnoimienny byt doganiałem ciebie i traciłem jednocześnie;
nadzieja tętniła we mnie galopem niepokornych,
wolnych na zawsze mustangów.

Piłem krople burz lejące się przepychem z ciebie,
na wargach smak kobiecości wypalał i układał poezje, parzył rozkoszą,
której nigdy nie będę potrafił najpełniej wypowiedzieć.
Niosłem kosmyk, kształt błękitnego tiulu i płakałem.
Wejrzałaś w największą tajemnicę rozwartych szczerością źrenic,
nabrałaś miodu, skosztowałaś ze mnie...
Jednym gestem nadałaś skrzydła i pozwoliłaś,
bym uleciał w motyle kwiaty ciszy.

Jedność była tak blisko, przepełniła wszystko,
nawet przeszłość, z której poznałem - jaką ciebie pragnę.
Imię nadałem pięknu, zapatrzony w tę jedną chwilę,
która przetrwa, aż do końca świata.
 Poziomkowa mgła
Znam te myśli o kobietach
poruszają męskość ilekroć je przywołam
są o smaku poziomek

przykucam i zbieram je do kubka
po to aby zbroczyć wargi sokiem
dać pić smakować
nim Ona zaśnie syta z moich dłoni
wijąc się i jęcząc

dalej szybciej
płomień w krater wcisnąć
odetchnąć nim
językiem jego wylizać wnętrze całe
i z duchem samym iść do łóżka
a pościel cielesna mokra niech zostanie
z pocałunków deszczu

poziomki toczyć kołem słów
i jeszcze podniebienie drażnić a przy tym upajać
lawą wulkaniczną topić rzeźbę ud
piersi niesione prądem erupcji
nową falą głosów i oddechów zalać
niech się tysiąc doznań wspólnie naraz kłóci
w jednej chwili wyrwie płodne drżenie z ciała

w ciszy stygnąc wolno kształtne rzeźby tworzy
krągłe chmury różu kłębi we wspomnieniu
jakby mgła na łące kładła się upojnie
mając w sobie wilgoć
zakochanych wielu.
 Wiatr i róża   Zbigniew Herbert

W ogrodzie rosła róża.Zakochał się w niej wiatr.
Byli zupełnie różni,on-lekki i jasny,
Ona- nieruchoma i ciężka jak krew.
Przyszedł człowiek w drewnianych sabotach
I gołymi rękami zerwał różę.
Wiatr skoczył za nim, ale tamten
zatrzasnął przed nim drzwi.
-Obym skamieniał- zapłakał nieszczęśliwy.
Mogłem obejść cały świat,
mogłem nie wracać wiele lat.
Ale wiedziałem,że na zawsze czeka.
Wiatr rozumiał, że aby naprawdę cierpieć ,trzeba być wiernym.


Miłość    Czesław Miłosz

Miłość to znaczy popatrzeć na siebie,
tak jak się patrzy na obce nam rzeczy,
Bo jesteś tylko jedną z rzeczy wielu.
A kto tak patrzy, choć sam o tym nie wie,
Ze zmartwień różnych swoje serce leczy
Ptak mu i drzewo mówią:przyjacielu.
Wtedy i siebie , i rzeczy chce użyć
Żeby stanęły w wypełnienia łunie,
To nic, że czasem nie wie czemu służyć:
Nie ten najlepiej służy, kto rozumie.
Myślałem, że to sen... Adam Asnyk


Myślałem, że to sen, lecz to prawda była:
Z nadziemskich jasnych sfer do mnie tu zstąpiła,
Przyniosła dziwny blask w swoich modrych oczach,
Przyniosła kwiatów woń na złotych warkoczach.
Podała rączkę swą - szliśmy z sobą razem,
Przed nami jaśniał świat cudnym krajobrazem,
Pośród rozkosznych łąk i gajów mirtowych,
Wiecznie zielonych wzgórz i wód szafirowych
Szliśmy, nie mówiąc nic - a mnie się wydało,
Żem życia mego pieśń wypowiedział całą,
Że z jej różanych ust jak z otwartej księgi
Czerpałem tajny skarb wiedzy i potęgi.
Wtem nagle przyszła myśl dziwna i szalona,
Żeby koniecznie dojść, skąd i kto jest ona.
I gdy zacząłem tak i ważyć, i badać,
Kwiaty zaczęły schnąć, a liście opadać,
I nastał szary mrok... a ja w swoim biegu
Stanąłem w gęstej mgle na przepaści brzegu.
Strwożony zmianą tą, zwróciłem się do niej;
Niestety, już jej dłoń nie była w mej dłoni.
Słyszałem tylko głos ginący w ciemności:
"Byłam natchnieniem twym, marą twej młodości!"
I pozostałem sam - i noc świat pokryła!
Myślałem, że to sen - lecz to prawda była!


Hymn do miłości  Kazimierz Przerwa-Tetmajer


Szukałem Ciebie pośród kobiet roju,
czekałem Ciebie o każdej godzinie,
i pełen byłem trwóg i niepokoju,
że zanim przyjdziesz, życie moje minie.
Bo nie wątpiłem, że jesteś, że moje
oczekiwanie nie jest czczym złudzeniem,
że niedaleko gdzieś od Ciebie stoję
z moją tęsknotą, nadzieją, pragnieniem.
Od lat już całych niewidzialnym cieniem
byłem przy Tobie, szukając daremnie
w kobietach Ciebie, coś istniała w mnie.
Ciebie poczułem przed dawnemi laty,
gdy głos w noc cichą zabrzmiał mi nad głową,
a mnie się zdało, że się sypią kwiaty,
że kwiatem na mnie pada każde słowo...
Lata tęskniłem za taką rozmową
i latam czekał, aż się znów powtórzy...
Przyszła - przebrzmiała, jak więdnie liść róży
z kochanej ręki, który barwą bladą
długo swój dawny szkarłat przypomina,
z którym się kończy dzień i dzień zaczyna
i z którym wreszcie na sercu w grób kładą


Znasz to uczucie
Kiedy jakaś osoba, staje się częścią Twojego życia
I zaczynasz zastanawiać się, dlaczego nie znaliście się wcześniej?
Wtedy, potrafisz zmienić się tylko dla niej,
Odliczasz godziny do następnego spotkania,
A twoje życie staje się oczekiwaniem ...
Znasz to uczucie? Uwierz mi nie ma nic lepszego ...
Kiedy po godzinach spędzonych w pustym pokoju,
Możesz wreszcie zobaczyć tą jedyna osobę,
Usłyszeć  jej głos
I po prostu cieszyć się życiem ...
Razem z nią. Uwierz mi, to jest to ...
Są ludzie, dla których życie jest tylko teatrem,
A każdy dzień kolejna rola do odegrania ...
Patrząc  Ci w oczy potrafią skłamać,
Za cenę Twych uczuć szczerość udawać,
Choć tak naprawdę czuja obojętność
i jest im wszystko jedno.
Sprzedają Ci swoja sztuczność,
A Ty naiwnie myślisz, ze są prawdziwymi przyjaciółmi...
Az pewnego dnia budzisz się i otwierasz oczy,
Na ten cały fałszywy świat,
Który jeszcze nieraz Cie zaskoczy ...
Znasz to uczucie?
Gdy ludzie spotykają się przypadkiem,
A okazuje się, ze czekali na siebie cale życie
Potem wszystko się plącze,
Nadchodzi koniec
Nie ma ich już
Wiec po co w ogóle zaczynać ....
Taki sobie erotyk
Pierwsze kochanie

Uklęknęli w ciszy
Stykając myśli chłonne poznawania
śmieli się pragnąć
kochania

Usłyszał Bóg
jak mówił do niej chłopak drżącym głosem
zapisał sobie kilka jego słów
lecz sam przenigdy
sam ich nie wypowie

Nazwał mężczyzną jego męską myśl
w kobietę zmienił tę dziewczynę młodą
z połówek dwojga stworzył jedną część
samego siebie nazwał ich
połową.

Ciągle, jeszcze, więcej

Tak piekielny jest ten żar osobliwie palących warg
aż się w ustach topi smak
lawą śliny wcieka w krtań
więzi krzyk zachłanny tak
wydostania się na świat.

Miłość –
ta roznieca gwiezdny szlak w pocałunku istny czar
barwi otchłań w karmin słów rozgorzałych
ognia tchem
spala już przygasłą treść
nowe życie wkłada w cierń.

Płomień –
daje wieczny ból aż się wżera w skórę ciał
ostrzem swych języków tnie
pieszczotliwie liże kark
zachłannością duszę żre
na źrenicy toczy blask.

Ciągle chce
jeszcze chce
więcej chce

dobrze tak...