Konsekwencje mojego trybu życia;Gdzie są dzisiaj Luba Cindy Agniecha(takie imiona przybierały)I więcej nie wiedziałem nic, no; istny kicz.Witch była wśród nich najlepsza, jak w powieściach,Do niej wracałem najczęściej; co za szczęście,Bezpieczna miłość z panienkąZawsze gotową pod ręką: po prostu płacisz i masz.W wykwintnym rynsztunku, w najlepszym gatunkuPośladki, piersi, twarz; tańcz!
Mijały sobie kiedyś błogie dni, sobota za sobotą.Wciąż nie wiedziałeś, czyją jest robotąStrach przed kobietami i pieniędzmi, twój podręcznikZawsze gotową miał odpowiedź; cóż słowo, słowaTak jak nic potrafią stać się tortury kaligrafią;Na szczęście inni martwią się już o to,A twoją cnotą jest niemiłosiernie męski blask; tańcz!
Czasem do ciebie piszę listy, choć tyNa sposób oczywisty wyrosłaś z tego, co już było;Miłość nietrwała jest, jak mawiał jeden z tych,Co skradł twe ciało wtedy, gdy byłaś jeszcze małąDziewczynką z zapałkami, gotową oddać się za Chanel 5Czy coś z tych rzeczy, słusznie zaprzeczysz.Mnie dziś niezmiernie cieszy fakt,Że wciąż odmawiasz nam spotkania, że się tak wzbraniasz,Uznania jestem pełen dla ciebie (zresztą sam już nie wiem),Cóż, w doli swej nie jestem sam; tańcz!
Nieraz bezczynnie w parku siedzę,Staram się sobie odpowiedziećJakie motywy miałeś, Jezu, żeby tak skończyć,Wszak w pacierzu owoc żywota pochwalony;Chociaż bez żony, dzieci, trwałych środków(trudno powołać się na przodków) żyłeś,Wyrzec się ciała, na śmierć skazaćW konszachcie z Ojcem swoim, (Boże?)To przecież gorzej być nie możePo takiej pięknej życia drodze.Tak się ustala każdą skalę, ludzkieCierpienie zna swą miarę,W tym sensie, mój ty słodki Jezu,W Twoim imieniu po plemieniu jakimś tam;Nie został dziś najmniejszy ślad; tańcz!
Pieniążki, pieniążki z rączki do rączki,Z banku na czek. A niech to!Pieniądz, to dopiero temat,Nawet sam Mesjasz był na sprzedaż,Poemat również wyjdzie niezłyPrzy potencjale odpowiednim zer po przecinku,Kilka odcinków o tym jak w krąg triumfuje bzdet i gadżet;Genialny to jest wynalazek,Jednoczy wszystkich w znojnym trudzie,Wszędzie gdzie pieniądz, tam i ludzie,A ci co w bankach mają tłok, wzrok mogąPrzykuć bez obawy do każdej rzeczy,Albo nawet w oczy bliźniego zajrzećMimochodem jakby w istocieSwej banknotem był i niczym więcej;Panowie, szybciej, ruszać się, w kolejceNa wolny etat, czyste ręce, sąd też wydatki ma i kat; Tańcz!
Zżyma się często (też mi męstwo) jeden z drugimNa tę epokę, powiedzcie jak jej dosyć można mieć,Gdzie spojrzeć krew i klęski żywiołowe(ciekawe co dziś, klecho, powiesz)I wszędzie śmierć zagląda w oczy,No żeby tak psioczyć, tak wybrzydzać,To przecież wszystko palce lizać,Zwłaszcza wieczorem przed telewizorem.
Na wytartych schodach, pod niebem starym jak słońceStoję; popołudnie gorące pulsuje;Tak się zaczyna każda misja,Znaleźć człowieka, swoją przystań,Urządzić po swojemu fragment świata,Zbratać się z nim (tak czyń)I nie żałować słowa dobrego,Mądrego słowa, po drogach wędrować,Zrobić co tylko się da, aż się dopełni czas.Tańcz!
Mirosław Czyżykiewicz .... genialny ....genialny ...niesamowity !!
Szkoda że Cię tu nie ma ...
Szkoda, że cię tu nie ma,
szkoda, kochanie.
Siedziałabyś na sofie,
ja - na dywanie,
chustka byłaby twoja,
moja - kapiąca łza,
albo może na odwrót:
płacz ty - pociecha - ja.
Szkoda, że cię tu nie ma,
szkoda, kochanie.
Prowadząc wóz, dłoń kładłbym
na twym kolanie,
udając, że je mylę
z dźwignią, gdy zmieniam bieg.
Wabiłby nas nieznany
lub właśnie znany brzeg.
szkoda, kochanie.
Siedziałabyś na sofie,
ja - na dywanie,
chustka byłaby twoja,
moja - kapiąca łza,
albo może na odwrót:
płacz ty - pociecha - ja.
Szkoda, że cię tu nie ma,
szkoda, kochanie.
Prowadząc wóz, dłoń kładłbym
na twym kolanie,
udając, że je mylę
z dźwignią, gdy zmieniam bieg.
Wabiłby nas nieznany
lub właśnie znany brzeg.
Szkoda, że cię tu nie ma,
szkoda, kochanie.
Srebrny księżyc na czarnym
nieba ekranie
na przekór astronomom
oddawałbym co noc
na żeton na automat,
by usłyszeć twój głos.
szkoda, kochanie.
Srebrny księżyc na czarnym
nieba ekranie
na przekór astronomom
oddawałbym co noc
na żeton na automat,
by usłyszeć twój głos.
Szkoda, że cię tu nie ma,
na tej półkuli -
myślę, siedząc na ganku w letniej koszuli
i z puszką "Heinekena".
Zmierzch. Krzyk mew. Liści szmer.
Co za zysk z zapomnienia,
jeśli tuż po nim - śmierć?
na tej półkuli -
myślę, siedząc na ganku w letniej koszuli
i z puszką "Heinekena".
Zmierzch. Krzyk mew. Liści szmer.
Co za zysk z zapomnienia,
jeśli tuż po nim - śmierć?
>>sł. Josif Brodski <<
http://www.czyzykiewicz.com/powitanie/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz