16 stycznia 2013

Człowiek, który nie wierzył w miłość



„Owoce dojrzewają w słońcu, ludzie zaś w świetle miłości” 
Julius Langbehn

Chciałabym opowiedzieć Wam teraz bardzo starą przypowieść o człowieku, który nie wierzył w miłość. 
Był to zwy­czajny człowiek, taki jak ty lub ja, wyróżniał się jed­nak sposobem myślenia. Sądził, że miłość nie istnieje. Nieraz próbował ją odnaleźć.
Przyglądał się ludziom wokół siebie. Stracił mnóstwo czasu, sporą część ży­cia poszukując miłości, po to tylko, by stwierdzić, że nie istnieje.
Gdziekolwiek był, rozpowiadał na prawo i lewo, że miłość jest wyłącznie wymysłem poetów, wynalazkiem religii, która posługuje się nią do manipulowania sła­bymi umysłami, do zdobywania nad nimi kontroli i wymuszania wiary.
Mawiał, że wiara nie jest niczym rzeczywistym i dlatego żaden człowiek jej nie odnajdzie, nawet jeśli usilnie jej poszukuje.
Człowiek ten był bardzo inteligentny i przekonu­jący.
Przeczytał mnóstwo książek, zgłębiał wiedzę w najlepszych uniwersytetach i stał się szanowanym naukowcem.
Potrafił przemawiać w każdym miejscu przed dowolną publicznością, zawsze z miażdżącą logiką.
Propagował pogląd, że miłość jest jak narkotyk, wprawia w krótko trwały uzależniający błogostan. Można się bowiem chorobliwie uzależnić od miłości.
A co się stanie, jeśli zakochany nie dostanie swojej codziennej dawki miłości, tak jak narkoman potrze­bujący swojej codziennej działki?
Udowadniał, że większość relacji między kochan­kami przypomina związek narkomana z dealerem. 
Ten, kto pożąda bardziej, przypomina nałogowca, a ten, komu mniej zależy, postępuje jak dealer. 
Kochanek, który ma mniejszą potrzebę miłości, kontroluje cały związek. 
Mechanizm zjawiska jest bardzo jasny i łatwy do prześledzenia, ponieważ w związku niemal zawsze jest ten, kto kocha bardziej, i ten, kto pozwala się kochać i tylko wykorzystuje tego drugiego, kto daje jej lub jemu całe serce. 
Pojąwszy, w jaki sposób ci dwoje sobą manipulują, na czym polegają wszystkie ich akcje i reakcje, zauważymy, że są niczym narko­man i dealer.
Uzależniony, czyli ten, kto jest w potrzebie, żyje w ciągłym strachu, że mógłby nie dostać następnej dawki miłości czy narkotyku. 
Myśli: „Co zrobię, gdy mnie zostawi?" 
Z kolei lęk wywołuje zaborczość. „To moje!" 
Uzależniony staje się bardzo zazdrosny i wy­magający ze strachu, że nie dostanie następnej daw­ki. 
Dealer kontroluje i manipuluje tym, kto potrze­buje narkotyku, podając mu większe czy mniejsze dawki lub w ogóle odcinając mu dostawę. Ten, kto jest w większej potrzebie, poddaje się całkowicie, pod­porządkowuje, gotów jest zrobić wszystko, byle unik­nąć odrzucenia.
Tymczasem nasz bohater nie ustawał w objaśnia­niu wszystkim dookoła, dlaczego miłość nie istnieje:
 ...To, co ludzie nazywają miłością, jest tylko związkiem opartym na strachu i kontroli, wykorzystywaniu prze­wagi. 
A gdzie szacunek? 
Gdzie wreszcie miłość, o któ­rej tyle mówią? 
Nie ma miłości. 
Młodzi ludzie przed obliczem Boga, rodziny i przyjaciół składają sobie nawzajem mnóstwo obietnic: pozostać ze sobą na zawsze, kochać się i szanować, być razem na dobre i na złe. Obiecują miłość i poważanie i jeszcze wiele innych rzeczy. Najbardziej zdumiewające jest to, że naprawdę wierzą w te obietnice. Ale zaraz po ślubie, tydzień później, miesiąc czy kilka miesięcy, okazuje się, że nie dotrzymują żadnej z nich.
To, co widzimy w małżeństwie, to walka o władzę, o to, kto kim będzie rządził. 
Kto będzie dealerem, a kto uzależnionym. 
Kilka miesięcy później widać, że szacunek, jaki sobie przysięgali, ulotnił się. 
Widzimy urazy, emocjonalne toksyny, zauważymy, jak ranią się nawzajem, stopniowo, dzień po dniu, jak to narasta coraz bardziej, aż w końcu nawet nie wiedzą, kiedy miłość się kończy. 
Pozostają ze sobą, ponieważ boją się samotności, opinii innych ludzi, a także wyroków swoich własnych wewnętrznych sędziów. 
Ale czyż to jest miłość?
Mężczyzna zwykł dowodzić, że widywał wiele starych małżeństw o trzydziesto-, czterdzieste-, pięćdziesięcio­letnim stażu, które szczyciły się tym, że przeżyły ra­zem te wszystkie lata. 
Ale kiedy mówią o swoim związ­ku, wcześniej czy później padają słowa:
 „Wytrwaliśmy w małżeństwie". 
To oznacza, że jedno z nich podpo­rządkowało się drugiemu. W pewnym momencie na przykład ona się poddała i postanowiła przetrzymać cierpienie. Ten, kto miał silniejszą wolę i mniejszą potrzebę bycia z tym drugim, wygrał wojnę. 
Ale gdzież jest ten płomień, który nazywają miłością? Traktują się przecież nawzajem jak swoją własność: „Ona jest moja", „On jest mój".
Człowiek ciągnął dalej. 
Rozprawiał o wszystkich powodach, dla których wierzył, że miłość nie istnie­je, i gorąco przekonywał: „Ja już przeszedłem przez to wszystko. Nikomu więcej nie pozwolę manipulo­wać moim umysłem i w imię miłości rządzić moim życiem"
Jego argumenty były całkiem logiczne, toteż przekonał wielu ludzi, że miłość nie istnieje.
Pewnego dnia spacerował po parku i tam, na ła­weczce, zobaczył piękną kobietę, która płakała. Jej płacz wzbudził w nim ciekawość. Usiadł obok i spy­tał, czy mógłby jej w czymś pomóc. 
Zainteresował się, dlaczego płacze. Jakież było jego zdumienie, kiedy odpowiedziała, że płacze, bo miłość nie istnieje. 
„To zdumiewające! - zawołał. - Kobieta, która wierzy, że miłość nie istnieje?!" 
Oczywiście zapragnął dowiedzieć się czegoś więcej.
„Dlaczego mówisz, że miłość nie istnieje?" - spy­tał.
„To długa historia - odparła. - Wyszłam za mąż bardzo młodo i byłam pełna miłości, wszystkich tych złudzeń, nadziei, że będę dzielić życie z moim męż­czyzną. 
Przysięgliśmy sobie lojalność, szacunek i poważanie i stworzyliśmy rodzinę. Ale wkrótce wszyst­ko się zmieniło. Byłam oddaną żoną, troszczącą się o dom i dzieci. Mój mąż robił karierę, a sukces i opi­nia innych ludzi stały się dla niego ważniejsze od ro­dziny. 
Stracił szacunek do mnie, a ja do niego. 
Raniliśmy się nawzajem i pewnym momencie zrozumia­łam, że go nie kocham, a on nie kocha mnie.
Ale dzieci potrzebowały ojca i to było moje uspra­wiedliwienie i powód, żeby zostać i zrobić wszystko dla utrzymania rodziny. Teraz dzieci dorosły i ode­szły. 
Nie mam już wymówki, żeby z nim zostać. 
Nie ma między nami szacunku, nie ma czułości, nawet uprzejmości. Na domiar złego wiem, że nawet jeśli znajdę kogoś innego, historia się powtórzy, ponie­waż miłość nie istnieje. Nie ma więc sensu szukać cze­goś, co nie istnieje. Dlatego płaczę".
Świetnie rozumiejąc rozterki swej rozmówczyni, objął ją i powiedział: „Masz rację. Miłość nie istnie­je. Szukamy miłości, otwieramy serca, pozwalamy dominować drugiej osobie tylko po to, by znaleźć egoizm. To boli, nawet jeśli sądzimy, że nie damy się zranić. Nieważne, jak wiele mamy za sobą związków. To samo powtarza się za każdym razem. Po cóż więc szukać miłości?"
Byli do siebie tak podobni, że zaprzyjaźnili się. To był wspaniały związek. Szanowali się i nigdy nawet nie próbowali się poniżać. 
Uszczęśliwiało ich wszystko, co robili razem. 
Nie było w nich zawiści i zazdrości, nie było przymusu ani zaborczości. Ich związek sta­wał się coraz pełniejszy. 
Uwielbiali być ze sobą, po­nieważ każde spotkanie oznaczało świetną zabawę, a kiedy się rozstawali - tęsknili do siebie.
Pewnego dnia mężczyznę, gdy był poza domem, naszła przedziwna myśl. 
„A może - rozmyślał - to, co czuję do niej, to miłość? Jest to tak inne od tego, co czułem kiedykolwiek przedtem! 
To nie jest to, o czym mówią poeci, ani to, co głosi religia, ponie­waż nie jestem za nią odpowiedzialny.
 Niczego od niej nie biorę, nie potrzebuję opieki z jej strony, nie muszę winić jej za moje niepowodzenia ani przerzucać na nią swoich nieszczęść. Po prostu dobrze nam razem, lubimy się nawzajem. Szanuję jej sposób myślenia i odczuwania. 
Ani trochę mi nie ciąży, nie muszę się o nią martwić. 
Nie czuję zazdrości, kiedy jest z inny­mi ludźmi, nie czuję zawiści, kiedy odnosi jakiś suk­ces. Może miłość jednak istnieje, tylko nie jest taka, jak nam się wydawało?" 
Ledwie się doczekał powrotu do domu, by z nią porozmawiać i zwierzyć się ze swych szalonych myśli. 
Gdy tylko zaczął mówić, rzekła: „Wiem, co chcesz powiedzieć. Już dawno temu też naszły mnie takie myśli, ale nie chciałam się nimi z tobą dzie­lić, bo wiem, że nie wierzysz w miłość. Miłość chy­ba istnieje, tylko jest czym innym, niż sądziliśmy".
Postanowili zostać kochankami i zamieszkać razem, i ku ich zdumieniu nic się nie zmieniło. Nadal się szanowali, pomagali sobie nawzajem i byli coraz bardziej zakochani. 
Każde głupstwo sprawiało, że czuli się szczęśliwi.
Serce mężczyzny wypełniło tyle miłości, że pewnej nocy zdarzył się wielki cud. 
Patrzył na gwiazdy i od­nalazł najpiękniejszą. 
Jego miłość była tak wielka, że gwiazda spłynęła z nieba wprost w jego otwarte dłonie. Potem stał się drugi cud: jego dusza połączyła się z gwiazdą. 
Był niewymownie szczęśliwy i ledwie mógł się doczekać, kiedy pobiegnie do kobiety i zło­ży gwiazdę w jej dłoniach, aby dowieść swojej miło­ści. Wręczył jej gwiazdę, lecz kobieta zawahała się. Choć był to ledwie moment zwątpienia, gwiazda ze­śliznęła się między palcami, upadła i potłukła się na milion drobnych kawałeczków.
Teraz stary człowiek znów przemierza świat, przy­sięgając, że miłość nie istnieje. 
I jest stara piękna kobieta, która czeka w domu na mężczyznę, roniąc łzy za rajem, który miała w dłoniach i który straciła przez jeden krótki moment zwątpienia. 
Tak się koń­czy historia o człowieku, który nie wierzył w miłość.
Lecz kto popełnił błąd? 
Co poszło nie tak? 
Błąd leżał po stronie mężczyzny, ponieważ myślał, że może dać kobiecie swoje szczęście. 
I mylił się, składając je w jej rękach. 
Szczęście bowiem nigdy nie przychodzi z zewnątrz. 
Był szczęśliwy miłością, która pochodziła od niego. I ona była szczęśliwa z powodu miłości, która z niej emanowała. 
Jednak kiedy powierzył jej swoje szczęście, potłukła gwiazdę, bo nie mogła za nią odpowiadać.
To nieważne, jak bardzo go kochała, nie mogła go uszczęśliwić, ponieważ nie wiedziała, co jest w jego głowie. Nie mogła poznać jego oczekiwań, ponieważ nie mogła poznać jego snów.



Jeśli swoje szczęście złożysz w dłoniach drugiej oso­by, ona wcześniej czy później je potłucze. 
Jeśli dasz jej swoje szczęście, może je odrzucić. 
Natomiast kiedy szczęście pochodzi z twego wnętrza i jest rezulta­tem twojej miłości, ty sam jesteś za nie odpowiedzial­ny. 
Nigdy nie zdołamy przerzucić na kogoś odpowie­dzialności za własne szczęście, tymczasem pierwsze, co robimy podczas ślubu w kościele, to wymiana obrączek. 
Kładziemy gwiazdę na cudzej dłoni, spodziewając się, że partner nas uszczęśliwi. 
Nie ma zna­czenia, jak bardzo kogoś kochasz i tak nigdy nie bę­dziesz taki, jakim chciałby cię widzieć twój partner. 
To błąd, który większość z nas popełnia na począt­ku każdego związku.
 Budujemy poczucie szczęścia w oparciu o partnera, a szczęście nie na tym polega. Składamy obietnice, których nie możemy dotrzymać i z góry skazujemy się na nie powodzenie.
Czystość jest świadomością, że człowiek dysponuje takim darem, który tylko raz można ofiarować i tylko raz otrzymać. 
Fulton Sheen

Najkrótsza powieść świata
On: czy chcesz być moją żoną?
Ona: nie!

I byli szczęśliwi do końca życia.
  Żenić się jedynie ze względu na piękno, to tyle, co kupować ziemię ze względu na róże. 
To ostatnie byłoby jeszcze rozsądniejsze, ponieważ róże zakwitają co roku” 
Kotzebue
„Prawdziwą miłość poznaje się nie po jej sile, lecz po czasie jej trwania”
 Robert Poulet


http://api.ning.com/files/XXtCuD7Z3IoPabm0t1sD0f2b*JcsBjFY-um7ROQjFzxvQBiS58DbvF6kVKsMvhYHUx2TklcWR*Hq2J-801bLzgfhGmCUciZD/0_8309e_35c33fd_L.png


Na podstawie : Ruiz Don Miguel – Ścieżka Miłości.
 Sztuka budowania związków

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz