„Owoce dojrzewają w słońcu, ludzie zaś w świetle miłości”
Julius Langbehn
Chciałabym
opowiedzieć Wam teraz bardzo starą przypowieść o
człowieku, który nie wierzył w miłość.
Był to zwyczajny człowiek,
taki jak ty lub ja, wyróżniał się jednak sposobem myślenia. Sądził, że miłość nie
istnieje. Nieraz próbował ją odnaleźć.
Przyglądał się ludziom
wokół siebie. Stracił mnóstwo czasu, sporą część życia poszukując miłości, po
to tylko, by stwierdzić, że nie istnieje.
Gdziekolwiek był,
rozpowiadał na prawo i lewo, że miłość jest wyłącznie wymysłem poetów,
wynalazkiem religii, która posługuje się nią do manipulowania słabymi
umysłami, do zdobywania nad nimi kontroli i wymuszania wiary.
Mawiał, że wiara nie jest
niczym rzeczywistym i dlatego żaden człowiek jej nie odnajdzie, nawet jeśli
usilnie jej poszukuje.
Człowiek ten był bardzo inteligentny
i przekonujący.
Przeczytał mnóstwo książek,
zgłębiał wiedzę w najlepszych uniwersytetach i stał się szanowanym naukowcem.
Potrafił przemawiać w
każdym miejscu przed dowolną publicznością, zawsze z miażdżącą logiką.
Propagował pogląd, że miłość
jest jak narkotyk, wprawia w krótko trwały uzależniający błogostan. Można się
bowiem chorobliwie uzależnić od miłości.
A co się stanie, jeśli
zakochany nie dostanie swojej codziennej dawki miłości, tak jak narkoman potrzebujący
swojej codziennej działki?
Udowadniał, że większość
relacji między kochankami przypomina związek narkomana z dealerem.
Ten, kto
pożąda bardziej, przypomina nałogowca, a ten, komu mniej zależy, postępuje jak
dealer.
Kochanek,
który ma mniejszą potrzebę miłości, kontroluje cały związek.
Mechanizm zjawiska
jest bardzo jasny i łatwy do prześledzenia, ponieważ w związku niemal zawsze
jest ten, kto kocha bardziej, i ten, kto pozwala się kochać i tylko
wykorzystuje tego drugiego, kto daje jej lub jemu całe serce.
Pojąwszy, w jaki
sposób ci dwoje sobą manipulują, na czym polegają wszystkie ich akcje i
reakcje, zauważymy, że są niczym narkoman i dealer.
Uzależniony, czyli ten, kto
jest w potrzebie, żyje w ciągłym strachu, że mógłby nie dostać następnej dawki
miłości czy narkotyku.
Myśli: „Co zrobię, gdy mnie zostawi?"
Z kolei lęk
wywołuje zaborczość. „To moje!"
Uzależniony staje się bardzo zazdrosny i
wymagający ze strachu, że nie dostanie następnej dawki.
Dealer kontroluje i
manipuluje tym, kto potrzebuje narkotyku, podając mu większe czy mniejsze
dawki lub w ogóle odcinając mu dostawę. Ten, kto jest w większej potrzebie,
poddaje się całkowicie, podporządkowuje, gotów jest zrobić wszystko, byle uniknąć
odrzucenia.
Tymczasem nasz bohater nie
ustawał w objaśnianiu wszystkim dookoła, dlaczego miłość nie istnieje:
...To, co
ludzie nazywają miłością, jest tylko związkiem opartym na strachu i
kontroli, wykorzystywaniu przewagi.
A gdzie szacunek?
Gdzie wreszcie miłość, o
której tyle mówią?
Nie ma miłości.
Młodzi ludzie przed obliczem Boga, rodziny
i przyjaciół składają sobie nawzajem mnóstwo obietnic: pozostać ze sobą na
zawsze, kochać się i szanować, być razem na dobre i na złe. Obiecują miłość i
poważanie i jeszcze wiele innych rzeczy. Najbardziej zdumiewające jest to, że naprawdę wierzą w te
obietnice. Ale zaraz po ślubie, tydzień później, miesiąc czy kilka miesięcy,
okazuje się, że nie dotrzymują żadnej z nich.
To, co widzimy w
małżeństwie, to walka o władzę, o to, kto kim będzie rządził.
Kto będzie
dealerem, a kto uzależnionym.
Kilka miesięcy później widać, że szacunek, jaki
sobie przysięgali, ulotnił się.
Widzimy urazy, emocjonalne toksyny, zauważymy,
jak ranią się nawzajem, stopniowo, dzień po dniu, jak to narasta coraz
bardziej, aż w końcu nawet nie wiedzą, kiedy miłość się kończy.
Pozostają ze
sobą, ponieważ boją się samotności, opinii innych ludzi, a także wyroków swoich
własnych wewnętrznych sędziów.
Ale czyż to jest miłość?
Mężczyzna zwykł dowodzić,
że widywał wiele starych małżeństw o trzydziesto-, czterdzieste-,
pięćdziesięcioletnim stażu, które szczyciły się tym, że przeżyły razem te
wszystkie lata.
Ale kiedy mówią o swoim związku, wcześniej czy później padają
słowa:
„Wytrwaliśmy w małżeństwie".
To oznacza, że jedno z nich podporządkowało
się drugiemu. W pewnym momencie na przykład ona się poddała i postanowiła
przetrzymać cierpienie. Ten, kto miał silniejszą wolę i mniejszą potrzebę bycia
z tym drugim, wygrał wojnę.
Ale gdzież jest ten płomień, który nazywają
miłością? Traktują się przecież nawzajem jak swoją własność: „Ona jest
moja", „On jest mój".
Człowiek ciągnął dalej.
Rozprawiał o wszystkich powodach, dla których wierzył, że miłość nie istnieje,
i gorąco przekonywał: „Ja już przeszedłem przez to wszystko. Nikomu więcej nie
pozwolę manipulować moim umysłem i w imię miłości rządzić moim życiem".
Jego argumenty były całkiem logiczne, toteż przekonał wielu ludzi, że miłość nie
istnieje.
Pewnego dnia spacerował po
parku i tam, na ławeczce, zobaczył piękną kobietę, która płakała. Jej płacz
wzbudził w nim ciekawość. Usiadł obok i spytał, czy mógłby jej w czymś pomóc.
Zainteresował się, dlaczego płacze. Jakież było jego zdumienie, kiedy
odpowiedziała, że płacze, bo miłość nie istnieje.
„To zdumiewające! - zawołał.
- Kobieta, która wierzy, że miłość nie istnieje?!"
Oczywiście zapragnął
dowiedzieć się czegoś więcej.
„Dlaczego mówisz, że miłość
nie istnieje?" - spytał.
„To długa historia -
odparła. - Wyszłam za mąż bardzo młodo i byłam pełna miłości, wszystkich tych
złudzeń, nadziei, że będę dzielić życie z moim mężczyzną.
Przysięgliśmy sobie
lojalność, szacunek i poważanie i stworzyliśmy rodzinę. Ale wkrótce wszystko
się zmieniło. Byłam oddaną żoną, troszczącą się o dom i dzieci. Mój mąż robił
karierę, a sukces i opinia innych ludzi stały się dla niego ważniejsze od rodziny.
Stracił szacunek do mnie, a ja do niego.
Raniliśmy się nawzajem i pewnym
momencie zrozumiałam, że go nie kocham, a on nie kocha mnie.
Ale dzieci potrzebowały
ojca i to było moje usprawiedliwienie i powód, żeby zostać i zrobić wszystko
dla utrzymania rodziny. Teraz dzieci dorosły i odeszły.
Nie mam już wymówki,
żeby z nim zostać.
Nie ma między nami szacunku, nie ma czułości, nawet
uprzejmości. Na domiar złego wiem, że nawet jeśli znajdę kogoś innego, historia
się powtórzy, ponieważ miłość nie istnieje. Nie ma więc sensu szukać czegoś,
co nie istnieje. Dlatego płaczę".
Świetnie rozumiejąc
rozterki swej rozmówczyni, objął ją i powiedział: „Masz rację. Miłość nie
istnieje. Szukamy miłości, otwieramy serca, pozwalamy dominować drugiej osobie
tylko po to, by znaleźć egoizm. To boli, nawet jeśli sądzimy, że nie damy się
zranić. Nieważne, jak wiele mamy za sobą związków. To samo powtarza się za
każdym razem. Po cóż więc szukać miłości?"
Byli do siebie tak podobni,
że zaprzyjaźnili się. To był wspaniały związek. Szanowali się i nigdy nawet nie
próbowali się poniżać.
Uszczęśliwiało ich wszystko, co robili razem.
Nie było w
nich zawiści i zazdrości, nie było przymusu ani zaborczości. Ich związek stawał
się coraz pełniejszy.
Uwielbiali być ze sobą, ponieważ każde spotkanie
oznaczało świetną zabawę, a kiedy się rozstawali - tęsknili do siebie.
Pewnego dnia mężczyznę, gdy
był poza domem, naszła przedziwna myśl.
„A może - rozmyślał - to, co czuję do
niej, to miłość? Jest to tak inne od tego, co czułem kiedykolwiek przedtem!
To
nie jest to, o czym mówią poeci, ani to,
co głosi religia, ponieważ nie jestem za nią odpowiedzialny.
Niczego od niej
nie biorę, nie potrzebuję opieki z jej strony, nie muszę winić jej za moje
niepowodzenia ani przerzucać na nią swoich nieszczęść. Po prostu dobrze nam
razem, lubimy się nawzajem. Szanuję jej sposób myślenia i odczuwania.
Ani trochę mi
nie ciąży, nie muszę się o nią martwić.
Nie czuję
zazdrości, kiedy jest z innymi ludźmi, nie czuję zawiści, kiedy odnosi jakiś
sukces. Może miłość jednak istnieje, tylko nie jest taka, jak nam się
wydawało?"
Ledwie się doczekał powrotu
do domu, by z nią porozmawiać i zwierzyć się ze swych szalonych myśli.
Gdy
tylko zaczął mówić, rzekła: „Wiem, co chcesz powiedzieć. Już dawno temu też
naszły mnie takie myśli, ale nie chciałam się nimi z tobą dzielić, bo wiem, że
nie wierzysz w miłość. Miłość chyba istnieje, tylko jest czym innym, niż
sądziliśmy".
Postanowili zostać
kochankami i zamieszkać razem, i ku ich zdumieniu nic się nie zmieniło. Nadal
się szanowali, pomagali sobie nawzajem i byli coraz bardziej zakochani.
Każde
głupstwo sprawiało, że czuli się szczęśliwi.
Serce mężczyzny wypełniło
tyle miłości, że pewnej nocy zdarzył się wielki cud.
Patrzył na gwiazdy i odnalazł
najpiękniejszą.
Jego miłość była tak wielka, że gwiazda spłynęła z nieba wprost
w jego otwarte dłonie. Potem stał się drugi cud: jego dusza połączyła się z
gwiazdą.
Był niewymownie szczęśliwy i ledwie mógł się doczekać, kiedy pobiegnie
do kobiety i złoży gwiazdę w jej dłoniach, aby dowieść swojej miłości.
Wręczył jej gwiazdę, lecz kobieta zawahała się. Choć był to ledwie moment
zwątpienia, gwiazda ześliznęła się między palcami, upadła i potłukła się na
milion drobnych kawałeczków.
Teraz stary człowiek znów
przemierza świat, przysięgając, że miłość nie istnieje.
I jest stara piękna
kobieta, która czeka w domu na mężczyznę, roniąc łzy za rajem, który miała w
dłoniach i który straciła przez jeden krótki moment zwątpienia.
Tak się kończy
historia o człowieku, który nie wierzył w miłość.
Lecz kto popełnił błąd?
Co
poszło nie tak?
Błąd leżał po stronie mężczyzny, ponieważ myślał, że może dać
kobiecie swoje szczęście.
I mylił się, składając je w jej rękach.
Szczęście
bowiem nigdy nie przychodzi z zewnątrz.
Był szczęśliwy miłością, która
pochodziła od niego. I ona była szczęśliwa z powodu miłości, która z niej
emanowała.
Jednak kiedy powierzył jej swoje szczęście, potłukła gwiazdę, bo nie
mogła za nią odpowiadać.
To nieważne, jak bardzo go
kochała, nie mogła go uszczęśliwić, ponieważ nie wiedziała, co jest w jego
głowie. Nie mogła poznać jego oczekiwań, ponieważ nie mogła poznać jego snów.
Jeśli swoje szczęście
złożysz w dłoniach drugiej osoby, ona wcześniej czy później je potłucze.
Jeśli
dasz jej swoje szczęście, może je odrzucić.
Natomiast kiedy szczęście pochodzi
z twego wnętrza i jest rezultatem twojej miłości, ty sam jesteś za nie
odpowiedzialny.
Nigdy nie zdołamy przerzucić na kogoś odpowiedzialności za
własne szczęście, tymczasem pierwsze, co robimy podczas ślubu w kościele, to
wymiana obrączek.
Kładziemy gwiazdę na cudzej dłoni, spodziewając się, że
partner nas uszczęśliwi.
Nie ma znaczenia, jak bardzo kogoś kochasz i tak
nigdy nie będziesz taki, jakim chciałby cię widzieć twój partner.
To błąd,
który większość z nas popełnia na początku każdego związku.
Budujemy poczucie
szczęścia w oparciu o partnera, a szczęście nie na tym polega. Składamy
obietnice, których nie możemy dotrzymać i z góry skazujemy się na
nie powodzenie.
Czystość jest świadomością, że człowiek dysponuje takim darem,
który tylko raz można ofiarować i tylko raz otrzymać.
Fulton Sheen
Najkrótsza powieść świata
On: czy chcesz być moją żoną?
Ona: nie!
I byli szczęśliwi do końca życia.
Żenić się jedynie ze względu na piękno, to tyle, co kupować ziemię ze
względu na róże.
To ostatnie byłoby jeszcze rozsądniejsze, ponieważ
róże zakwitają co roku”
Kotzebue
„Prawdziwą miłość poznaje się nie po jej sile, lecz po czasie jej trwania”
Robert Poulet
Na podstawie : Ruiz Don Miguel – Ścieżka Miłości.
Sztuka budowania związków