30 sierpnia 2011

Wiersze ... czyta Krzysztof Kolberger







Poezja ks. Jana Twardowskiego

                            

    Żal

Żal że się za mało kochało
że się myślało o sobie
że się już nie zdążyło
że było za późno

choćby się teraz pobiegło
w przedpokoju szurało
niosło serce osobne
w telefonie szukało
słuchem szerszym od słowa

choćby się spokorniało
głupią minę stroiło
jak lew na muszce

choćby się chciało ostrzec
że pogoda niestała
bo tęcza zbyt czerwona
a sól zwilgotniała

wszystko już potem za mało
choćby się łzy wypłakało
nagie niepewne

Śpieszmy się

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko to co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego

Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale za późno

Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz jak delfin łagodny i mocny

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą




Leśmian...... ;))

















Lubię szeptać ci słowa, które nic nie znaczą —
Prócz tego, że się garną do twego uśmiechu,
Pewne, że się twym ustom do cna wytłumaczą —
I nie wstydzą się swego mętu i pośpiechu.
Bezładne się w tych słowach niecierpliwią wieści —
A ja czekam, ciekawy ich poza mną trwania,
Aż je sama powiążesz i ułożysz w zdania,
I brzmieniem głosu dodasz znaczenia i treści...
Skoro je swoją wargą wyszepczesz ku wiośnie —
Stają mi się tak jasne, niby rozkwit wrzosu —
I rozumiem je nagle, gdy giną radośnie
W śpiewnych falach twojego, co mnie kocha, głosu.

29 sierpnia 2011

Przyjacielu...

Życzę Tobie
abyś był zawsze silny
abyś siłę wzmacniał swą
aby nigdy wokół Ciebie nie było smutku
abyś dumnie kroczył dziś 
abyś jutra był pewien
abyś miał dziś noc spokojną
a jutro piękny nowy dzień
a jutro nowe wyzwanie
a jutro inne spojrzenie
a jutro zaczynasz nowe życie 

Życzę sobie
abym miał tę wytrwałość
abym wyzbył się strachu
abym pojął mądrość i przysłużył się światu
abym złapał dzień wśród przyjaciół

Życzę nam
abyśmy mieli tak samo
abyśmy mogli wspominać to co kiedyś się stało
i nie zasmucać lic swych jasnych
abyśmy dali siły sobie i innym 

Życzę Tobie
abyś cieszył się życiem i kochał doskonale
abyś choć na kolanach  ale dumnie przed życiem szedł

Życzę sobie
nie wstydzić się siebie,
nie hamować przez strach
na przekór wszystkiego z uśmiechem zajrzeć do dawnych lat
ze śmiechem wspominać tamte dnie
ze śmiechem dobrze się bawić
ze śmiechem znów sobą
być
ze śmiechem iść w głąb swego życia

Życzę Tobie
obyś zawsze pamiętał, że życie jest takie jakie sam stworzysz
jak  dobierzesz tę drugą połowę jabłka
ona gdzieś jest tam gdzieś czeka
na pewno posiada piękną duszę
o takiej duszy i sercu jak Twoje .... 


A na końcu życzmy sobie My  pyszni tego świata, 
gdy Ci inni, niby lepsi spojrzą nam w twarz,
ostatnim tchem odrzućmy wszelką złość, 
skrzydłem białym wzlecimy i  z dłoni wypuśćmy biały światła snop
by oświetlić czarne dusze i wzlecimy wysoko w nadziei, 
wzlecimy śpiewnie, 
wzlecimy pięknie i w miłości.
Z upływem lat znajdujemy samych siebie 
tam gdzie nigdy nas nie było, 
odkrywamy pokorę, a z następnym dniem bardziej doceniamy kolejny.
Jesteśmy dla siebie sprawiedliwsi,
oddzieliliśmy własne żale od złudzeń, 
zapisaliśmy większość słów tych nie napisanych, 
ONE są teraz prawdziwsze.

„Nie można żyć gdybaniem, analizowaniem hipotetycznych wydarzeń.
Są one jedynie źródłem bólu, w którym się taplamy..."
 Eric-Emmanuel Schmitt

Wiersz ten - nie wiersz powstał około dwóch lat temu z wpisów wymienianych przez komunikator GG przez kilka miesięcy z Przyjacielem .

26 sierpnia 2011

O darze szczerego serca i złym prawie

Kto w obliczu ludzkiego nieszczęścia
ogląda się za sposobnością czerpania
korzyści godzien jest najwyższego potępienia.

Prastare prawo natury

Razu pewnego w kraju, który dobrze znacie, szedł wędrowiec - mój przyjaciel. Skory do psot no i figli. Szedł on do pobliskich Rygli. Rygla to mieścina mała, w której znaleźć coś zamierzał, ale z tego się nie zwierzał, więc ja nie wiedziałem po co tam szedł. Ów wędrowiec maszerując, tupał nogą podśpiewując - i rytmicznie podskakując. Każdy, kto go widział wtedy zapominał swojej biedy - zapominał swoje troski, na ten widok niemal boski. Bo wesoły nasz bohater w sercu budził miły wiater, który, jak się często zdarza, humorem innych zaraża. Uszedł tak już wiorst on wiele - minął lasy, minął strumień, a na mostku - tam przy drodze - stanął on na jednej nodze i tak patrzył w bystre wody. Dziwił się prawem przyrody. Zachwycał się harmonią tego prawa. Zadziwiała go cała ta sprawa. Bo jakże się tu nie dziwić? Wszak cud to jest prawdziwy, że ptaki latają, bo skrzydła mają. Ryby dla ciągłej ochłody nie wychodzą wcale z wody. Psy szczekają, muchy brzęczą, a dzieciaki ciągle broją, no a inni coś tam jęczą...
- Jęczą?! - rzekł wędrowiec zaskoczony treścią swojej opowieści - Wszak wesoło być tu miało! Jakie jęki? Co się stało?
Gdy rozejrzał się uważnie, skąd te jęki docierają, to zobaczył kobiecinę, która smutno zawodziła. Podszedł do niej i zapytał:
- Co takiego cię spotkało? Czemu smucisz się tak strasznie?
- Oj, chłopaku, chłopcze drogi, rozbolały mnie już nogi. Idę przez te różne strony, nigdzie miejsca nie zagrzeję. Wiele złego mi się dzieje. Mój ty młody przyjacielu! Ja nie jadłam od dni wielu. Liście szczawiu są moją strawą. Z kałuż wodę piję, gdy pragnienie mnie przydusi. Zobacz jak ja sobie żyję. Ja nie mam się smucić?
Wędrowiec, gdy takie usłyszał słowa, poczuł, że pełna staje się jego głowa pragnienia, by ulżyć jakoś niebodze. Usiadł na ziemi przy drodze i rozwinął swój tobołek. A w tobołku skarbów wiele, bo bohater nasz nadziei pełny po uszy, sam w poszukiwaniu lepszego losu w świat ruszył. Był tam kozik dosyć spory, dwa kamienie na psy srogie, gdyby czasem zaszły drogę, no i pół bochenka chleba. Wziął ten chleb i dał kobiecie. Coś pomyślał o swej diecie, której pragnąć raczej nie chciał. Wdzięczność jaką wyraziła ta biedna nieboga, sprawiła, że dalsza wędrowca droga pełna była ogromnej przyjemności, z otrzymanego daru wewnętrznej miłości. W takim oto humorze wszedł on do miasta, a tam wielu innych biedaków zobaczył. Jeden o kulach, inny na wózku, a inny leżał rzucony w błocie. Gdy to widział nasz wędrowiec, przykro mu się zrobiło tak bardzo, że zamartwił się nad ludzi tych złym losem.
- Ale cóż po największej nawet miłości, gdy człowiek sam biedny. Pewnie sam zagoszczę w rynsztoku najdalej za pół roku? - pomyślał i przeraził się swym losem, który niepewnym stał się już wtedy, gdy za serca ruszył głosem, by opuścić progi biedy. Bieda także jemu była doskwierała... A była to bieda niemała.
Jednak zebrał w sobie siły i swych zmartwień się wyrzekał. Mimo biedy, dla ludzi był miły, więc się pracy wnet doczekał. A była to praca w piekarni, gdzie uczył się piekarskiego fachu. Często bywał w jadalni i zapomniał o wielkim strachu o dzień jutrzejszy i najbliższe lata. Mistrz swej córce go wyswatał i tak by się ta bajka skończyła, gdyby nie sprawa jedna niemiła.
Nasz bohater miał w swej pamięci, jak się jego los odkręcił i nadal myśli pełna była jego głowa, by coś biednym ofiarować. Dlatego co dzień o poranku, na swego domu krużganku kosze z chlebem wynosił i każdego biednego na poczęstunek prosił, by chlebem się posilał nie płacąc ni grosza.
Minął rok jeden. Minął rok drugi... Nasz drogi altruista, choć nie brał kredytów, zaczął mieć długi. Bardzo go to zdziwiło, bo przecież dodatnie miał wszystkie bilanse, gdy księgi swoje prowadził. Podatki dochodowe do skarbu odprowadził, więc w przekonaniu, że to pomyłka, że problem już znika, do domu swego wpuścił komornika. Komornik, gość kusy, coś tam głośno krzyczy - przyjechał chyba specjalnie ze stolicy. Pewnemu swojej kariery podsunął pod nos jakieś papiery. W kwitach tych jasno napisane stało, że podatków było zapłaconych mało, bo policja podatkowa wykryła, że kwota VAT się gdzieś ulotniła.
- Jaki VAT? Wszystkie podatki płaciłem chętnie i o czasie - mówił te słowa bohater naszej bajki i jak ten głupi Jasiek trzymał się za głowę kręcąc nią z niedowierzaniem.
- Jak to VAT jaki!? - komornik wrzasnął oburzony. - Jadły darmo chleb biedaki? Jadły? To podatek VAT państwu się należy? Nie zapłacisz - zgnijesz w wieży!
Komornik maszyny i chlebowe piece zapieczętował rozpętując hecę. Wszyscy się w mieście od władz dowiedzieli, że piekarz przestępcą co zyskiem się nie dzielił. Oznajmiono całemu światu, że ów zbrodniarz nie płacił VAT'u. A że gawiedź to lud prosty i szary to zażądał srogiej kary. Tak oto w wielkiej gracji, władze użyły manipulacji, by na swoim postawić i dobrego człeka przed sądem rozprawić.
- I co się teraz ze mną stanie? Dlaczego to wszystko się dzieje? - płakał nieszczęśnik na żony łonie, gdyż czuł, że to już jego koniec.
Dnia pewnego do drzwi załamanego piekarza goniec zastukał. To się czasami zdarza. Stało się i wtedy, bo dalszy etap nadchodził biedy. Sąd wielce wysoki i łaskawy datę wyznaczył jego sprawy.
Sędzia, człek surowy, nakazał wymierzyć pięćdziesiąt batów za nie odprowadzenie VAT'u darczyńcy, który chleba ostatnią swoją kromkę podarował głodnemu, bez brania odeń zapłaty najmniejszej. Sędzia niewzruszonym pozostał na ten odruch serca i zażądał w imieniu państwa, by przyznał się do swego draństwa i rezygnując z oszustwa zamiaru pogodził się ze swoją karą. Uprzedził sędzia tego przestępcę, że jeśli jeszcze raz darmo komu chleb daruje, a VAT'u nie odprowadzi, to tak się zdenerwuje, że za kratą go osadzi.
- Lata siedzieć w celi będziesz - z piedestału groźny sędzia mówił temu biedakowi - wybij sobie bracie z głowy, że to państwo ty oszukasz.
W imię tego wyroku wleczonego jak zwierza przywiązano do pręgierza. Wymierzono wszystkie baty... Nie od razu, lecz na raty, żeby dłużej poniżony stał na mieście obnażony.
Nasz bohater mocno się w życiu swym sparzył. Jemu już więcej się to nie zdarzy. Nie mógł dawać darmo chleba, chociaż taka jest potrzeba. A przez to biedni stracili, bo teraz w głodzie żyli. Ani pracy, ani chleba... Państwo o nich zapomniało. Nic od siebie nie dawało.
Państwo nie bierze do swojej głowy, żeby ulżyć trudnemu losowi ludziom, którzy są w potrzebie. O czym mowa? Wszak to wiecie. Kataklizmy są na świecie. Ludzie cierpią... tracą domy. No i pomoc z każdej strony jest potrzebna niesłychanie. Szczodrzy ludzie, którzy pomóc groszem mogą, wysyłają różną drogą to co mają. Z serca dają. SMS'y wysyłają, by w ten sposób akcję wspomóc. I wiecie co dalej się dzieje? Największe i najbardziej podłe draństwo. Z podatku VAT nie potrafi zrezygnować państwo. A kto zyski czerpie z biedy i cierpienia, w straszliwą pijawkę się zmienia, która tylko dlatego żyje, że krew ofiar wszystkich pije. Niech to usłyszą ci wszyscy urzędnicy skarbowi, co łamiąc sobie głowy hołubią takiemu prawu, zamiast wrzucić je do stawu.
 Zbigniew Żbikowski

Kocham kaktusy !!!;))











Kaktusy  - moja miłość

Na parapecie mojego okna
Stoją kaktusy z rzadka podlewane
Jesienna noc je otuliła sennie
Ciepłym słońcem w ciągu dnia ogrzała

Stoją godnie w milczeniu
igieł wiankiem otoczone...
Ich pąki są  nabrzmiałe miłością
gdy czekają na słońce gorące
na moje pieszczoty poranne.

W ciągu dnia rozchylają kwiaty
Powolutku, delikatnie
by niewinnością bieli się pokazać
żółtym słońcem płonąć,
  
czerwienią połyskiwać
jak me usta czerwone
gdy  czule z uwielbieniem
do pocałunku  je składam.

Odwdzięczają się piękną wonią 
Ich  płatki pełne są nienasyconej miłości

gdy zbieram je do koszyka serc, marzeń  i tęsknoty
i spoglądając na nie
spijam  ten niebiański nektar
by miłość do nich zachować na wieki.

Bronią swego istnienia na pustyni życia,
Świadomie raniąc me palce....
lecz piękną wonią kwiatów wabią
me serce w poranne słońce.
  
Wolno mi je podziwiać, nie wolno dotykać...
Zatracam się w ich pięknie i w ich urodzie.
  
Choć żywot ich jest  tak krótki,
bo otwierają swe pąki o wschodzie słońca
a o zachodzie zaś wonią urzekają.
  
W blasku księżyca ciesząc oczy gwiazd
lecz dnia następnego znika już ich blask.
Pięknem ich kwiatów jestem odurzona
gdy cieszą me oczy i serce radują.

Tyle miłości swym pięknem  pokazują
Tyle miłości kolorami swymi wyrażają
I cały świat mój kolorami malują,
 marzeniami obdarzają.

To moje cudowne kaktusy !
One zawsze stoją na parapecie mojego okna.

Indiańska przypowieść o dwóch wilkach.



Pewien stary Indianin Cherokee nauczał swoje wnuki. Powiedział im tak:
- Wewnątrz mnie odbywa się walka. To straszna walka.
Walczą dwa wilki:
jeden reprezentuje strach, złość, zazdrość, smutek, żal, chciwość, arogancję, użalanie się nad sobą, poczucie winy, urazę, poczucie niższości, kłamstwa, fałszywą dumę i poczucie wyższości.
Drugi to radość, zadowolenie, zgoda, pokój, miłość, nadzieja, akceptacja, chęć zrozumienia, hojność, prawda, życzliwość, współczucie i wiara.
Taka sama walka odbywa się wewnątrz was i każdej innej osoby.
Dzieci myślały o tym przez chwilę, po czym jedno z nich zapytało:
- Dziadku,  a który wilk wygra?
- Ten, którego nakarmisz – odpowiedział stary Indianin.


Przypowieść o Skrzydlatym Sercu

W jednym indiańskim plemieniu, które już kilka pokoleń żyło w rezerwacie, urodził się chłopiec. Nazwali go Skrzydlate Serce. Dlaczego właśnie tak? Ponieważ wschód słońca w tym dniu przypominał znak: pierzaste obłoki oświetlone przez słońce, na podobieństwo słonecznych skrzydeł, objęły całe niebo.
* * *
Chłopiec, w miarę dorastania, okazał się niezwykłym Indianinem. Posiadał trzy wielkie zdolności: wiedzę, uzdrawianie i latanie.
Wódz plemienia bardzo cieszył się z dwóch pierwszych jego zdolności i często z nich korzystał. Chłopcu często zadawano pytania: jak postąpić w skomplikowanych sytuacjach, on im dawał odpowiedzi-proroctwa, które zawsze się spełniały. Jeśli ktoś w plemieniu zaczynał chorować, to wołali Skrzydlate Serce, i z woli nie wcielonych Wielkich Wodzów, ludzie otrzymywali uzdrowienie.
Chłopiec zaś najbardziej cieszył się ze swojej zdolności latania! Podczas lotu czuł się absolutnie wolny! Nie ograniczały go granice rezerwatu, nie powstrzymywało ziemskie przyciąganie!
To było takie proste i takie wspaniałe! Gdy odczuwał słoneczny wschód w piersi, zamieniał on ramiona wychodzące z jego słonecznego serca duchowego w nieskończone Skrzydła Światła. A wówczas, pod Skrzydłami był tylko bezbrzeżny Ocean Światła… i można było szybować! Mógł zatem przebywać tam, gdzie chciał!
* * *
Często udawał się on na górski płaskowyż, który był świętym miejscem ich plemienia w czasach, kiedy byli wolnymi ludźmi. To miejsce było uznawane za święte — tam najlepiej rozmawiało się z Wielkimi Wodzami. I tu, na przestrzeni wieków, były podejmowane ważne dla plemienia decyzje.
Teraz ten górski płaskowyż należał do ludzi białych. Jednak oni go w żaden sposób nie wykorzystywali. Nic wartościowego dla siebie tam nie znaleźli. Tylko czasem podróżni odwiedzali płaskowyż, aby zobaczyć piękno roztaczające się wokół.
Skrzydlate Serce lubił przebywać tu w stanie medytacji. Widział on wówczas jaśniejące Oblicza Wielkich Wodzów ludzkości i rozmawiał z Nimi…
Mógł zachwycać się widokiem porannego słońca unoszącego się nad horyzontem i oświetlające swoim ożywczym światłem górskie zbocza. Albo szybować w słonecznym świetle tam, gdzie latają tylko orły…Lub zanurzał się w te obszary niematerialnego Światła, gdzie dusza, wolna od szaty cielesnej, staje się Boskim Ogniem. Wówczas Siła Bezgranicznego Światła-Ognia staje się twoją istotą…
* * *
A Wielcy Wodzowie nauczali Skrzydlate Serce. Pokazywali mu, jakie stopnie powinna przejść dusza w swoim rozwoju, aby objawiła się przed nią Boska Świadomość i stała się ona zdolna do Lotu Wolności. Wielcy Wodzowie także otwierali przed Skrzydlatym Sercem karty dziejów Ziemi. On widział w mieniącym się Świetle obrazy, opowiadające o przyjściu na Ziemię Boskich Posłańców. W różnych epokach i do różnych narodów Posłańcy ci przychodzili. Oni zawsze nieśli ludziom jedną i tę samą Prawdę! Natomiast ludzie zniekształcali ją, tworząc, na swój gust, te albo inne warianty wiary…
* * *
Pewnego razu wszyscy Wielcy Wodzowie zgromadzili się na tym płaskowyżu i powiedzieli do Skrzydlatego Serca: „Nadszedł czas, pora rozpocząć tę sprawę, dla której zostałeś wcielony na Ziemi. Powinieneś znaleźć i wtajemniczyć w Wyższą Wiedzę dwanaście osób, mężczyzn i kobiet, które będą kontynuować powrót Wielkiej Wiedzy do ludzi. Ich dusze powinny być gotowe do przyjęcia tej Wiedzy. Wśród nich będą też białe dzieci tej Ziemi.
Wszyscy ludzie są równi przed wielką Siłą Boga! I teraz początek tej epoki nadchodzi, kiedy oni powinni pozyskać wspólną prawdziwą Wiedzę. Wszyscy ludzie powinni sobie uświadomić realne istnienie Jedynej Mocy Boga! Przecież w nich, we wszystkich, żyje Cząstka tej Siły! Epoka nowa zbliżyła się! Nadszedł dla ciebie czas, aby zacząć!
Więc, powinieneś znaleźć dwanaście osób!”
„Tak mało?” — zapytał Skrzydlate Serce.
„Tak wielu! Zrozumiesz to, kiedy zaczniesz szukać!”
* * *
Skrzydlate Serce postanowił rozpocząć swoje poszukiwania wśród Indian.
Odwiedził wiele plemion. Jednakże obraza i nienawiść do zdobywców spętała dusze wielu. Niełatwo zatem było znaleźć tych, którzy chcieliby pozyskać wolność — nie przez walkę i zemstę, a miłość do innych i przemianę siebie.
Pewne indiańskie plemiona pamiętały jeszcze to, co znali kiedyś ich przodkowie — wolne dzieci swobodnej Ziemi. Ci ludzie byli śmiali i wypełnieni spokojem. Nie bali się śmierci i szanowali życie. Żyli w harmonii ze światem przyrody. Świata Boskiego Ducha nie uważali za fikcję i gotowi byli usłyszeć słowa Wielkich Wodzów.
Skrzydlate Serce mówił tym ludziom:
„Wielcy Wodzowie, którzy nie milczą, kazali mi przyjść do wielu plemion ludzkich i przypomnieć im o tym, co Oni wiedzą, a o czym ludzie zapomnieli!”
Indianie łatwo mu uwierzyli. Wiedzieli oni, że Skrzydlate Serce może latać, wiedzieć, uzdrawia i niesie im Wielką Wiedzę ich przodków.
Skrzydlate Serce znalazł wśród nich tych, którzy były godni wtajemniczenia w Wyższą Wiedzę.
* * *
Mijał czas. Skrzydlate Serce zaczął szukać wśród ludzi białych, tych, którzy mogliby ogarnąć wiedzę o sensie bytu, o Wielkich Wodzach ludzkości, o Wolności, o Mocy Stwórcy. Jednak napotykał duże trudności.
Kiedy Skrzydlate Serce mówił białym ludziom o tym, co sam wiedział o Bogu, to mu nie wierzyli. Często go też przeklinali!
A gdy latał, ci ludzie bali się go, tego, co „niemożliwe” i zaczynali strzelać do niego ze strzelb!
Kiedy zaś uzdrawiał chorych, oni od razu zapominali o tym, co najważniejsze i szukali jedynie okazji, by mu za to zapłacić.
A przecież, jeśli ludzie nie zrozumieją przyczyn swoich chorób, to z pokolenia na pokolenie będą coraz to ciężej chorować! Choroby to w konsekwencji zaburzenie harmonii między duszą ludzką, a Bogiem, który woła do tej duszy: jest problem, który powinieneś już dawno rozwiązać! Zatem główna istota leczenia polega na tym, aby wykryć i zmienić przyczynę, a skutek wówczas zmieni się sam!
Zdolność uzdrawiania pozwoliła Skrzydlatemu Sercu pomóc tylko bardzo niewielu białym ludziom w uświadomieniu sensu życia, śmierci i praw Mocy. Jednak tych, którzy mogliby przyswoić sobie właśnie wyższą wiedzę, w żaden sposób nie mógł odszukać.
* * *
Pewnego razu na płaskowyżu Skrzydlate Serce zobaczył białą dziewczynę, która patrzyła na wschód słońca tak, jak to robią wolni duchem. Jej złociste włosy pieścił lekki wietrzyk. W głębokim wewnętrznym spokoju patrzyła ona nie tylko fizycznymi oczami, ale oczyma duszy na wschodzącą gwiazdę! Właśnie ona kochała to słońce, tę Ziemię, unoszące się w przestworzach ptaki.
W niej nie było nic sztucznego, co woła: „Ach, jakie to miłe!” i natychmiast myśl przebiega na coś innego, bezużytecznego, próżnego. Ona żyła w harmonii z Pięknem!
* * *
Słońce wzeszło. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego jeszcze raz i udała się ścieżką, prowadzącą do miasta.
W tej chwili przed nią pojawił się Skrzydlate Serce. Dziewczyna nie zlękła się.
Skrzydlate Serce powiedział: „Widziałem, jak pani, Joanno, witała słońce i teraz bardzo potrzebuję z Panią porozmawiać. Czy Pani pozwoli?”.
„Skąd Pan mnie zna?”
„Zostałem obdarzony zdolnością wiedzy, uzdrawiania i latania” — odpowiedział Skrzydlate Serce.
„Pan żartuje! Jednak, skoro pan wie, jak mam na imię, to jakie jest pańskie imię?”
„Skrzydlate Serce” — odpowiedział.
Joanna na kilka sekund zamarła, jakby wschód słońca znów otoczył całą jej istotę i poniósł nad bezkresnymi przestworzami…
Wyciągnęła rękę na powitanie. W niej, od samego początku, nie było strachu. Ona bezgranicznie mu zaufała!
Patrząc prosto w oczy Skrzydlatemu Sercu, ona powiedziała:
„Zawsze marzyłam o tym, by właśnie tak lekko odbić się od ziemi i wzlecieć!”
„Chce Pani polecieć ze mną?”
„Tak!”
Skrzydlate Serce wziął Joannę na ręce i wzbił się w niebo…
* * *
„Znów jesteśmy na Ziemi, ale ciągle wydaje mi się, że nadal lecę w morzu ze Światła! I jakby słońce pozostało we mnie! Obdarzyłeś mnie Skrzydłami ze Światła!” — wykrzyknęła Joanna.
„To jest Boskie Światło! Właśnie w nim szybuje i wzrasta rozwinięta dusza, widząc, kochając i poznając Tego, Który stworzył Ziemię, ludzi i wszystko w nieprzeliczonej ilości innych światów materialnych. Zazwyczaj nazywają go Bogiem, Stwórcą, Twórcą czy Mocą Najwyższą. I także są Te Wielkie Dusze, które, podobnie jak Jezus, dostąpiły Jedności z tą Wielką Siłą! I do tego powinien dążyć każdy człowiek!
O tym trzeba opowiedzieć innym ludziom!
Potrzebuję twojej pomocy!
Nie wierzą mi ludzie z twojego plemienia! Jeśli ty będziesz ze mną, to będę potrafił znaleźć tych, którzy też marzą o Wolności! Ten, kto marzy o Wolności, już zrobił w jej stronę pierwszy krok! Marzenie człowieka może określić kierunek jego życia! Należy rozpalić Boskim Ogniem swoje serce duchowe — Ogniem Miłości! A potem trzeba tylko wiedzieć, jakich starań należy dokonać. I serce wówczas może stać się skrzydlatym!
To jest ta Wiedza, którą powinienem nieść ludziom. Człowiekowi dany jest najwyższy dar — KOCHANIA! Ten, kto przyjął ten dar, pozyskuje Wolność latania na Skrzydłach Serca w Oceanie Miłości, gdzie KOCHAĆ oznacza BYĆ!
Jeżeli ludzie nauczą się korzystać z tego daru, to przywrócą harmonię na Ziemię, ponieważ potrafią oni widzieć, odczuwać i rozumieć Stwórcę!
A ten, kto zgłębił w sobie zdolność KOCHANIA, ten może pozyskać wiele innych darów Wielkiej Siły, które wówczas staną się dostępne człowiekowi: dar wiedzy, uzdrawiania, latania!
Kiedy dusza nauczy się bycia skrzydlatym sercem, wiele staje na miarę jej sił! Może z łatwością poznać wszystko, co poznać zechce w otwartej przed nią Księdze Bytu!
Łatwo wówczas może ona wykryć przyczynę każdej fizycznej choroby i człowiekowi choremu podpowie, jak tę chorobę należy leczyć.
Kiedy zaś z Siłą Wielką dusza zdolna jest się połączyć, to potrafi też latać! W tym celu Sobą-Siłą należy tylko ciało nieco unieść!”
* * *
Słońce coraz to wyżej unosi się nad Ziemią. Oświetla ono drogę tym, którzy idą, aby przekazać innym ludziom Wiedzę o sensie ich życia, o Bogu -Mocy i Wielkich Wodzach, o tym, jak stać się takimi, jak Oni…

 Boskie Przypowieści - Anna Zubkowa

Rozkosze miłości ...

LUBIĘ, KIEDY KOBIETA...

Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu,

kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu,

gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie

i wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie.



Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi,

gdy wpija się w ramiona palcami drżącemi,

gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem

i oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem.



I lubię ten wstyd, co się kobiecie zabrania

przyznać, że czuje rozkosz, że moc pożądania

zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia,

gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia.



Lubię to - i tę chwilę lubię, gdy koło mnie

wyczerpana, zmęczona leży nieprzytomnie,

a myśl moja już od niej wybiega skrzydlata

w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata.



 


 

 



11 lipca 2011

Zasady udanego związku miłości

 

 

Kiedy się zakochujemy, czujemy się bardzo szczęśliwi. Podziwiamy każdy centymetr ciała ukochanej osoby, odczuwamy potrzebę ciągłej bliskości, chcemy okazać partnerowi jak najwięcej czułości i zaangażowania. To wspaniałe uczucie, lecz niestety zaskakująco nietrwałe...

 

 

 


1. Szczęście nigdy nie przychodzi z zewnątrz
Kiedy szczęście pochodzi z twego wnętrza jest rezultatem twojej miłości, ty sam jesteś za nie odpowiedzialny.
Nigdy nie zdołamy przerzucić na kogoś odpowiedzialności za własne szczęście.
Jeśli swoje szczęście złożysz w dłoniach drugiej oso­by, ona wcześniej czy później je potłucze. Jeśli dasz jej swoje szczęście, może je odrzucić. Natomiast kiedy szczęście pochodzi z twego wnętrza i jest rezulta­tem twojej miłości, ty sam jesteś za nie odpowiedzial­ny. Nigdy nie zdołamy przerzucić na kogoś odpowie­dzialności za własne szczęście, tymczasem pierwsze, co robimy podczas ślubu w kościele, to wymiana obrączek. Kładziemy gwiazdę na cudzej dłoni, spodziewając się, że partner nas uszczęśliwi. Nie ma zna­czenia, jak bardzo kogoś kochasz i tak nigdy nie bę­dziesz taki, jakim chciałby cię widzieć twój partner. To błąd, który większość z nas popełnia na począt­ku każdego związku. Budujemy poczucie szczęścia w oparciu o partnera, a szczęście nie na tym polega. Składamy obietnice, których nie możemy dotrzymać i z góry skazujemy się na niepowodzenie.

2. Szanujmy odmienność partnera
Każdy człowiek ma swój własny sen o życiu, który całkowicie różni się od snów innych ludzi. Śnimy zgod­nie z naszymi przekonaniami i modyfikujemy owe sny zgodnie z tym, jak się osądzamy, wyrokujemy i ponosimy karę. Dlatego dwoje ludzi nigdy nie śni o tym samym. Pozostając w związku, udajemy, że jesteśmy tacy sami, że myślimy to samo, czujemy to samo, śnimy o tym samym, ale to nigdy nie stanie się prawdą. Zawsze jest dwoje śniących dwa odrębne sny. Każdy śni na własny sposób. Dlatego musimy akceptować różnice, jakie istnieją pomiędzy dwojgiem lu­dzi, musimy szanować cudze sny. Możemy wchodzić w tysiące związków równocześnie, ale każdy związek do­tyczy dwojga ludzi i nigdy więcej niż dwojga. Nawiązu­ję nić porozumienia z każdym z moich przyjaciół, z każdym z osobna, i nić ta łączy tylko nas dwoje.

3. Miłość nie zawiera w sobie przymusu
Lęk jest prze­pełniony przymusem. Na ścieżce lęku wszystko, co­kolwiek by to było, robimy, bo musimy. Spodziewa­my się, że inni zachowają się w określony sposób, także dlatego że muszą. Mamy pewne obowiązki, a ponieważ to przymus, opieramy się. Im więcej opo­ru, tym więcej cierpienia. Wcześniej czy później pró­bujemy wywinąć się od obowiązków. Z drugiej strony miłość nie budzi sprzeciwu. Cokolwiek robimy, chce­my to robić. I znajdujemy w tym przyjemność. To jest jak gra. Bawi nas.

4. Miłość nie ma żadnych oczekiwań
Strach jest pe­łen oczekiwań. Robimy coś ze strachu, bo przypuszczamy, że musimy. I spodziewamy się, że inni będą postępować tak samo. Dlatego strach rani, a miłość nie. Spodziewamy się czegoś i jeśli to nie następuje, czujemy się zranieni – to niesprawiedliwe. Obwinia­my innych za niespełnienie naszych oczekiwań. Kie­dy kochamy, nie spodziewamy się niczego. Kochamy, bo chcemy. Jeśli inni kochają lub nie, to dlatego, że chcą lub nie chcą kochać. Nie bierzemy tego do sie­bie. Kiedy nie oczekujemy, że coś się zdarzy, i to rze­czywiście się nie zdarza, nie ma to znaczenia. Nie czu­jemy się zranieni, bo wszystko jest w porządku. Dla­tego prawie nic nie jest w stanie nas zranić, kiedy się zakochamy. Nie oczekujemy, że nasz kochanek coś zrobi i nie odczuwamy przymusu.

5. Miłość opiera się na szacunku
Lęk sprawia, że nie szanujemy niczego, nawet siebie. Jeśli się nad tobą rozczulam, to znaczy, że cię nie szanuję, a ty nie mo­żesz dokonywać swoich własnych wyborów. Jeśli wy­bieram za ciebie, nie szanuję cię w tym momencie. Skoro cię nie szanuję, staram się tobą rządzić i kontrolować cię. W większości przypadków, kiedy mówi­my naszym dzieciom, jak mają przeżyć swoje życie, okazujemy im brak szacunku. Litujemy się nad nimi i próbujemy robić za nich to, co powinni zrobić dla siebie sami. Kiedy brakuje mi szacunku do siebie sa­mego, rozczulam się nad sobą, czuję, że nie jestem wystarczająco dobry, aby poradzić sobie w skompli­kowanym świecie. Jak rozpoznać, kiedy się nie szanujesz? Kiedy ciągle sobie powtarzasz: „Jestem bardzo nieszczęśliwy, nie jestem wystarczająco silny, wystar­czająco inteligentny, wystarczająco piękny, nie pora­dzę sobie…” Użalanie się nad sobą samym pochodzi z braku szacunku.
Miłość szanuje. Kocham cię, więc w ciebie wierzę.
Wiem, że jesteś wystarczająco silny, mądry, dobry, żebyś dokonywał własnych wyborów.
Nie muszę za ciebie decydować.
Sam to potrafisz.

6. Miłość jest bezwzględna
Nie lituje się nad nikim, choć potrafi współczuć.
Lęk jest pełen litości, lituje się nad każdym. Litujesz się nade mną, kiedy mnie nie szanujesz, kiedy sądzisz, że nie jestem wystarcza­jąco silny, aby sobie poradzić. Z drugiej strony mi­łość szanuje. Kocham cię, więc w ciebie wierzę. Wiem, że jesteś wystarczająco silny, mądry, dobry, żebyś dokonywał własnych wyborów. Nie muszę za ciebie decydować. Sam to potrafisz. Jeśli upadniesz, podam ci rękę, pomogę ci wstać, mogę powiedzieć: „Wszyst­ko będzie dobrze, idź naprzód!” To jest współczucie, ale to nie jest to samo, co użalanie się. Współczucie wynika z szacunku i miłości. Litość – z braku szacun­ku i z lęku.

7. Miłość jest absolutnie odpowiedzialna
Lęk unika odpowiedzialności, co nie znaczy, że nie jest odpowiedzialny. Unikanie odpowiedzialności jest jednym z największych błędów, jakie popełniamy, ponieważ każde działanie ma swoje konsekwencje. Wszystko, co myślimy i robimy, ma jakieś następstwa. Jeśli dokonamy wyboru, uzyskamy wynik lub reakcję. Rezul­taty naszych działań odbiją się na naszym życiu w bliż­szej lub dalszej przyszłości. Dlatego każdy człowiek jest absolutnie odpowiedzialny za swoje uczynki, na­wet jeśli tego nie chce. Inni ludzie płacą niekiedy za twoje błędy, ale ty sam zapłacisz za nie na pewno, i to podwójnie. Jeśli inni próbują być odpowiedzial­ni za ciebie, to tylko pogłębia dramat.

8. Miłość jest zawsze przyjazna, lęk – zawsze wrogi
Lęk przytłacza nas przymusem, obowiązkami, oczekiwaniami, nie ma w nim szacunku, jest unikanie odpowiedzialności i litość. Jak możemy się czuć dobrze, skoro cierpimy z powodu paraliżującego lęku? Czuje­my się ofiarami, jesteśmy źli, smutni, zazdrośni lub opuszczeni.

Złość jest tylko lękiem w przebraniu.
Smutek to też lęk w masce.
I zazdrość również.
Z pomocą tych wszystkich emocji wypływających z lęku i z całym to­warzyszącym mu cierpieniem możemy najwyżej udawać, że jesteśmy przyjaźni. Nie jesteśmy przyjacielsko nastawieni do otoczenia, ponieważ nie czujemy się dobrze, nie jesteśmy szczęśliwi. Jeśli jesteś na ścieżce miłości, nie masz obowiązków i oczekiwań. Nie litu­jesz się ani nad sobą, ani nad partnerem. Jesteś szczęśliwy i uśmiech zawsze gości na twej twarzy. Czu­jesz się dobrze ze sobą, nie martwisz się o siebie, je­steś szczęśliwy i przyjazny. To powoduje, że jesteś szczodry i szlachetny, i otwiera ci wszystkie drzwi. Miłość jest wspaniałomyślna, a lęk egoistyczny, troszczy się tylko o siebie. Egoizm zamyka wszystkie drzwi.

9. Miłość jest bezwarunkowa
Lęk stawia mnóstwo warunków. Na ścieżce lęku będę cię kochać, jeśli pozwolisz mi sobą rządzić, jeśli będziesz dla mnie do­bry, jeśli dopasujesz się do wizerunku, jaki ci stwo­rzę. Ja zdecyduję, jaki masz być, a ponieważ nigdy taki nie będziesz, uznam, że to właśnie ty jesteś temu wi­nien.
Nieraz będę się za ciebie wstydzić, bo nie jesteś taki, jak sobie życzę. Jeśli nie wciśniesz się w te ram­ki, które ci wykreślę, będziesz mi zawadzać, drażnić, stracę do ciebie cierpliwość.
Ja tylko udaję uprzejmość.

10. Na ścieżce miłości nie ma żadnych jeśli, nie ma warunków
Kocham cię bez powodu, bez uzasadnienia. Kocham cię takim, jaki jesteś. Jeśli nie podoba mi się, jaki jesteś, lepiej związać z kimś innym, kto będzie mi odpowiadał. Nie mamy prawa nikogo zmie­niać i nikt nie ma prawa zmieniać nas. Jeśli mamy zamiar się zmienić, to dlatego, że sami tego chcemy, dlatego że nie chcemy cierpieć ani chwili dłużej.
*
Większość ludzi przeżywa całe swoje życie na ścież­ce lęku. Pozostają w swoich związkach, ponieważ uważają, że muszą. Zmagają się z bezlikiem oczekiwań, jakie mają względem partnera i siebie. Cały ten dra­mat, całe cierpienie wynika stąd, że posługujemy się kanałami komunikacyjnymi, które powstały jeszcze przed naszymi narodzinami. Ludzie sądzą i są sądze­ni, plotkują na siebie, plotkują z przyjaciółmi i z każ­dym, kto ma na to ochotę. Sprawiają, że poszczegól­ni członkowie rodziny nienawidzą się nawzajem. Gro­madzą emocjonalną toksynę i przelewają ją na swoje dzieci. „Popatrz tylko na swego ojca, na to, co mi zrobił! Nie bądź taki jak ojciec! Wszyscy mężczyźni są tacy! Takie są wszystkie kobiety!” To właśnie robimy ludziom, których powinniśmy kochać najbardziej – naszym dzieciom, przyjaciołom, rodzicom.
Na ścieżce lęku istnieje tak wiele warunków, ocze­kiwań i obowiązków, że tworzymy mnóstwo reguł, tylko po to, by osłonić się przed emocjonalnym bó­lem. Tymczasem nie powinno być żadnych reguł. Wszelkie prawidła wpływają i zakłócają jakość odbio­ru naszych kanałów komunikacyjnych. Jest tak dlate­go, że kiedy się boimy – kłamiemy. Jeśli się spodzie­wasz, że będę taki, jakim chciałbyś mnie widzieć, poczuwam się do obowiązku, żeby spełnić to oczeki­wanie. Tymczasem wcale taki nie jestem. Kiedy jestem szczery, kiedy jestem taki, jaki jestem, nie akceptu­jesz mnie, czujesz się zraniony. Więc następnym ra­zem skłamię, ponieważ boję się odrzucenia. Boję się, że mnie zbesztasz, oskarżysz, uznasz za winnego, uka­rzesz. A ty ciągle o tym pamiętasz i wymierzasz mi karę znowu i znowu, i znowu – za ten sam błąd.
Na ścieżce miłości jest sprawiedliwość. Jeśli popeł­nisz błąd, zapłacisz za niego tylko raz, a jeśli napraw­dę siebie kochasz, będziesz się uczyć na błędach. Na ścieżce lęku nie ma sprawiedliwości. Za ten sam błąd płacisz tysiące razy. Tak się rodzi poczucie niespra­wiedliwości, które otwiera mnóstwo emocjonalnych ran. I oczywiście potem z góry nastawiasz się na niepowodzenie. Ludzie robią dramat ze wszystkiego, na­wet z rzeczy bardzo prostych i mało istotnych. Postrzegamy te dramaty jako normalne związki, ponie­waż pary kroczą ścieżką lęku.


 Dwie połówki w związku

W każdym związku są dwie połówki. Jedną połówką jesteś ty, a drugą twój syn, twoja córka, twój ojciec, matka, przyjaciel czy partner. Z tych dwóch połówek odpowiadasz tylko za swoją połowę. Nie odpowiadasz za tę drugą. To nieważne, na ile bliska, jak ci się wydaje, jest ci ta osoba, czy jak bardzo ją kochasz. Po prostu nie ma możliwości, abyś mógł odpowiadać za coś, co jest w głowie drugiej osoby. Nigdy nie wiesz do końca, co ona czuje, w co wierzy, z jakich wychodzi założeń. Nie wiesz o niej niczego. Nie potrafimy zrozumieć takiej prostej i w gruncie rzeczy oczywistej prawdy. Ciągle próbujemy przejąć odpowiedzialność za drugą połowę i dlatego związki w piekle są oparte na lęku, nieszczęściu, walce o władzę.
Jeśli walczymy o sprawowanie kontroli, wynika to z braku szacunku. Tak naprawdę wcale nie kochamy. To egoizm, a nie miłość. Chodzi nam tylko o te małe dawki, które sprawiają, że czujemy się dobrze. Kiedy nie mamy szacunku, zaczyna się wojna o władzę, ponieważ każdy chce odpowiadać, czyli decydować za drugiego. Muszę cię kontrolować, ponieważ cię nie szanuję. Muszę odpowiadać za ciebie, bo jeśli coś ci się stanie, zrani to i mnie, a ja nie chcę bólu. Zresztą jeśli zobaczę, że jesteś nieodpowiedzialny, będę cię przez cały czas poszturchiwać, żeby przypomnieć ci o odpowiedzialności. Odpowiedzialności z mojego punktu widzenia. Choć to wcale nie oznacza, że mam rację.
Oto co się dzieje, kiedy przychodzimy ze ścieżki lęku. Ponieważ nie mam dla ciebie szacunku, postępuję tak, jakbyś nie był wystarczająco dobry albo wystarczająco inteligentny, żeby wiedzieć, co jest dla ciebie dobre, a co złe. Wychodzę z założenia, że nie jesteś wystarczająco silny, aby podjąć wyzwanie i zadbać o siebie. Muszę przejąć kontrolę, więc mówię: „Pozwól, że zrobię to za ciebie” albo: „Nie rób tego”. Staram się podporządkować sobie twoją połowę związku i zapanować nad całością. Jeśli przejmę kontrolę nad całym naszym związkiem, co się stanie z twoją rolą? Zniknie.
Tylko z drugą połową możemy dzielić się przeżyciami, cieszyć się, tworzyć razem najpiękniejszy sen.
Tymczasem druga połowa ma zawsze swój własny sen, swoją własną wolę, nigdy nie zawładniemy owym snem, choćbyśmy nie wiem jak się starali. Mamy więc wybór: możemy działać przeciwko sobie i walczyć o władzę albo stworzyć drużynę. W drużynie zawsze gra się ze sobą, a nie przeciwko sobie.
Jeśli grasz w tenisa, masz partnera i jesteście drużyną. Nigdy nie występujecie przeciwko sobie. Nigdy. Nawet jeżeli różnicie się stylem gry, macie ten sam cel: bawić się razem, razem grać, być kumplami. Jeśli masz partnera, który narzuca ci swój styl gry i mówi: Nie, nie graj w ten sposób, graj tak! Nie, źle to robisz!” – gra przestaje być dla ciebie zabawą. W końcu w ogóle nie chcesz grać z takim partnerem. Zamiast tworzyć drużynę, twój partner chce ci narzucić sposób gry. Brak myślenia zespołowego zawsze powoduje konflikty. Jeśli popatrzysz na swoje partnerstwo, swój romantyczny związek, jak na drużynę, wszystko samo się naprawi. W związku, tak jak w grze, nie chodzi o wygrywanie i przegrywanie. Chodzi o samą grę. Grasz, ponieważ chcesz się bawić.

Uświadomiwszy sobie, że nikt nie może sprawić, że będziesz szczęśliwy,
ponieważ szczęście jest rezultatem miłości emanującej z ciebie, posiądziesz wiedzę o Sztuce Miłości i staniesz się Mistrzem.
Na ścieżce miłości dajesz więcej, niż bierzesz. I oczywiście kochasz siebie samego na tyle, by nie pozwolić wykorzystywać się egoistom. Nie szukasz odwetu, ale podajesz jasne komunikaty. Możesz powiedzieć: „Nie podoba mi się, że próbujesz mnie wykorzystywać, że mnie nie szanujesz, że jesteś dla mnie niegrzeczny. Nie potrzebuję kogoś, kto mnie będzie obrażał słownie, emocjonalnie, fizycznie. Nie muszę bez przerwy słuchać twoich narzekań. Nie chodzi o to, że jestem lepszy od ciebie, lecz o to, że kocham piękno. Kocham śmiać się. Kocham bawić się. Kocham kochać. To nie znaczy, że jestem egoistyczny, po prostu nie potrzebuję obok siebie kogoś, kto czuje się ofiarą. To nie znaczy, że cię nie kocham, ale nie mogę brać na siebie odpowiedzialności za twój sen. Jeśli zwiążesz się ze mną, będzie to bardzo trudne dla twojego Demona, ponieważ w ogóle nie będę reagować na twój „balast ran”. To nie jest egoizm, to miłość i szacunek dla nas samych. Egoizm, władczość i lęk zniszczą niemal każdy związek. Szlachetność, wolność i miłość są zaczynem najpiękniejszych związków – niekończącego się romansu…


Na podstawie książki:
Ruiz Don Miguel – Ścieżka Miłości. Sztuka budowania związków.